Truskawki

i

Autor: pasja1000 / CC0 / pixabay.com

Straciła pracę... za zwiędnięte TRUSKAWKI! Procedury wygraly ze zdrowym rozsądkiem?

2021-05-27 18:42

Kto by przypuszczał, że za kilka zwiędniętych truskawek, które powinny trafić na śmietnik, można stracić pracę? Okazuje się, że można. Przekonała się o tym wieloletnia pracownica jednej z sieci handlowych, która z szacunku do żywności, postanowiła uratować ją od wyrzucenia. Kobieta nie mogła patrzeć jak do kontenerów wyrzucane były niezliczone ilości jedzenia. Przypłaciła to utratą posady w sklepie, w którym przepracowała 11 lat.

Wyrzucanie niepełnowartościowego towaru w postaci zwiędniętych warzyw czy obitych owoców to normalna praktyka w wielu sklepach, przede wszystkich tych należących do dużych sieci handlowych. Określają to korporacyjne procedury, według których produkty, które nie nadają się do sprzedaży, bo stały się nieatrakcyjne, należy odpisać i wyrzucić. Zaledwie niewielka część "niesprzedawalnego" towaru trafia do banków żywności. Reszta ląduje w śmietniku - w tym nieświeże owoce, warzywa lub pieczywo. Ilości liczone są w tonach.

Sytuację, do której doszło w sklepie w Krzemieniewie w powiecie leszczyńskim, opisał portal INNPoland.pl, po tym jak całą historię opisała w mediach społecznościowych córka pracownicy, która postanowiła uratować od wyrzucenia kilka truskawek i podzielić się nimi z koleżankami z pracy, co przypłaciła utratą pracy.

Do zdarzenia doszło w kwietniu. Kobieta, w ramach swoich codziennych obowiązków, wykładała na półki świeży towar i zabierała z nich to, co już było nieatrakcyjne dla klientów, w tym opakowania truskawek, które straciły na świeżości i stały się "niesprzedawalne".

"Zabrała je i potem popełniła największy błąd w karierze pracowniczej - zamiast od razu wyrzucić, umyła i postawiła na stole w pokoju socjalnym, żeby się dziewczyny poczęstowały. Sama zjadła dwie. I ta zbrodnia pozbawiła ją zatrudnienia"

- pisze na Facebooku pani Sylwia.

Czytaj też: Poznań: 26 lat był na wolności. Teraz usłyszał wyrok za zabójstwo młodej kobiety

Do sklepu przyjechał kontroler, który zauważył na stole na zapleczu "dowód zbrodni" w postaci uratowanych od zagłady truskawek. Gdy okazało się, że - zgodnie z obowiązującymi w firmie procedurami - nie ma paragonu potwierdzającego ich zakup, rozpoczęło się śledztwo. Wszyscy pracownicy zostali poddani kontroli - wszystkim sprawdzono szafki służbowe, prywatne torby i torebki.

Kobieta, która uratowała te kilka truskawek, przyznała się do tego, co zrobiła, tłumacząc, że było jej "żal wyrzucić" i pozostawiła je do poczęstowania się, zanim trafią na śmietnik.

"Pan Kontroler mówi, że niezgodne z procedurami, że nie wolno. Mama mówi, że nie wolno tak marnować jedzenia, jak się to robi w Dino. Pan Kontroler każe podpisać oświadczenie, że zamiast od razu wyrzucić, postawiła na stole, żeby ona i koleżanki się poczęstowały"

- opisuje sytuację córka sprzedawczyni.

W międzyczasie kobieta poszła na urlop, który wykorzystała m.in. na szczepienie przeciw COVID-19 i wizytę w Wielkopolskim Centrum Onkologii, pod którego opieką znalazła się po tym, gdy kilka lat temu zachorowała na raka piersi i z tego powodu otrzymała orzeczenie o niepełnosprawności. Gdy wróciła po urlopie do pracy, czekała na nią niemiła niespodzianka.

"Mama zostaje poproszona do biura. Jest młody i zdolny Pan Kontroler, który bardzo kocha swoją pracę. Jest Bardzo Ważna Pani Kierownik Regionalna i jest Pani Kierownik. Mama otrzymuje propozycję rozwiązania umowy o pracę za porozumieniem stron lub tą drugą, wiecie jaką. Każdy, kto stał przed takim wyborem, wie, że to żaden wybór. Ręce się trzęsą, serce wali. Podpisuje. Mama pyta Pana Kontrolera i Bardzo Ważną Panią Kierownik Regionalną, czy gdyby wyrzuciła te truskawki od razu, to czy szczury mogłyby je zjeść? "Tak" - pada odpowiedź."Czyli (tutaj pada nazwa firmy - red.) traktuje swoich pracowników gorzej niż szczury" - mówi Mama i tą prostą prawdą szokuje obecnych."TAKIE PROCEDURY"- słyszy w końcu"

- czytamy w relacji pani Sylwii.

Czytaj też: Masowe zatrucie pszczół koło Turku! Zginęło około 100 tysięcy owadów

Córka sprzedawczyni ujawniła również w swoim wpisie, jak traktowani są pracownicy sklepu. Jej zdaniem firma w ogóle nie ma zaufania do osób, które w niej pracują:

"Na drzwiach szafek pracownice mają przyklejone paragony z kilku lat. Żeby był dowód, że kubek, w którym piją herbatę nie jest kradziony. Że herbata, którą piją na przerwie nie jest przypadkiem kradziona. Jakże słuszny brak zaufania wobec wieloletnich pracowników firmy należącej do Bardzo Bardzo Bogatego Człowieka!"

Portal INNPoland.pl poprosił przedstawicieli sieci o komentarz, jednak odpowiedzi nie uzyskał.

Czytaj też: Lotto: Mieszkaniec Wielkopolski wydrapał wielką kasę! Wystarczy nie tylko na waciki

Sonda
Czy w Twoim sklepie osiedlowym ceny truskawek wzrosły?
Beszamel: Truskawki - właściwości truskawek. Dlaczego warto jeść truskawki?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki