Tego dnia, Jerzy K., hydraulik i złota rączka, umówił się ze swoimi sąsiadami, że pójdzie naprawić im parę rzeczy. To miały być drobne prace, między innymi przy centralnym ogrzewaniu. Na posesję jak zawsze wszedł furtką i jak mówi prokuratura doskonale wiedział, że po ogrodzie biegają dwa duże mastify tybetańskie: Chloe i Hermes. Znał je. Co wydarzyło się potem? Na pierwszy rzut oka wszystko wskazywało na to, że mężczyzna zmarł po pogryzieniu go przez psy. Na miejscu jednak pojawił się prokurator, który po oględzinach zwłok doszedł do wniosku, że Jerzy K. nie mógł zginąć od pogryzienia. - Obrażenia zadane przez psy były powierzchowne i były to zadrapania - mówi Ewa Woźniak prokurator z Konina. Jedna z hipotez mówi, że być może mężczyzna dostał zawału serca - a cała sytuacja z psami to nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
Czy mężczyzna wystraszył się psów? Czy cała ta sytuacja to nieszczęśliwy splot okoliczności? Śledzi wiedzą już, że mężczyzna wchodząc na posesję wiedział, że dwa mastify biegają po ogrodzie i nie są uwiązane ani schowane.
Mało tego - znał je. Czy więc mógł się ich wystraszyć? Czy wydarzyło się coś, co mogło do tego doprowadzić? - Prowadzimy czynności wyjaśniające i gromadzimy wszystkie materiały w tej sprawie - mówi prokurator Woźniak. Wiadomo też, że właścicielka psów była na miejscu, a czworonogi miały pełną dokumentację medyczną i wszystkie aktualne szczepienia. Teraz zostały wywiezione do schroniska dla zwierząt. Przebywają tam na obserwacji.
Sąsiedzi Jerzego K. i właścicieli mastifów mówią, że zwierzęta nigdy nie były wobec nikogo agresywne, a hydraulik bywał tam już wcześniej i znał psy.