Czwartek (04.11.21) jest kolejnym dniem rekordowego przyrostu infekcji SARS-COV-2. Wygląda na to, że koszmar wraca, i choć w porównaniu do ubiegłego roku dzienna liczba zakażeń wciąż jest jeszcze niższa (15 tys. do ok. 25 tys. rok temu), to przekraczanie kolejnych granic jest coraz bliższą perspektywą. Do szpitali trafia coraz więcej osób i coraz więcej przegrywa nierówną walkę z wirusem. Historia ze szpitala w Busku-Zdroju mrozi krew w żyłach...
Zobacz też: Starachowice. Tajemnicza śmierć Ukrainki w hostelu. Znamy wyniki sekcji zwłok!
Busko-Zdrój. Jej córka umarła w tym samym szpitalu. Nic jej nie powiedzieli, nie chcieli jej martwić. Kilka godzin później tez umarła
Grzegorz Lasak, dyrektor tamtejszej placówki w rozmowie z portalem echodnia.pl relacjonował sytuację epidemiczną w regionie. Zwracając uwagę na coraz większą zjadliwość odmian wirusa, przytoczył przerażającą historię z własnego oddziału. W związku z COVID-19 do szpitali trafiają czasem całe rodziny. W tym przypadku; w buskim szpitalu leżała matka i córka (50+). Córka zmarła pierwsza. - Ta kobieta nawet nie wie. Nie przekazywaliśmy tej informacji, bo nie chcieliśmy jej załamywać. Mąż tej pani jest w szpitalu w Starachowicach, również zakażony. Takie przykre sytuacje się zdarzają - mówił. Kilka godzin później po rozmowie, zmarła także matka.
Pandemia koronawirusa w Polsce - po raz kolejny - zdecydowanie się rozpędza. Tam gdzie zniknęły, wracają szpitale tymczasowe, kolejne placówki w całym kraju zwracają uwagi na braki personalne, a hospitalizacji wymaga coraz więcej zakażonych. Dziś (04.11.21) odnotowaliśmy kolejny z rzędu rekord IV fali - ponad 15 tysięcy infekcji dziennie.