Katastrofy, które wstrząsnęły Polską. Te wypadki zabrały życie wielu osób
Listopad i grudzień to szczególnie niebezpieczne miesiące z powodu trudnych warunków na drogach. Ku przestrodze przypominamy okoliczności największych katastrof, które wstrząsnęły niegdyś całą Polską.
Katstrofa kolejowa pod Szczekocinami
Ta makabryczna katastrofa miała miejsce pod Szczekocinami 3 marca 2012 roku. Doszło do zderzenia dwóch pociągów, w akcji uczestniczyło 450 strażaków z 4 województw, 300 policjantów, funkcjonariusze Straży Ochrony Kolei, ochotnicy, ponadto użyto 35 samochodów ratownictwa technicznego, 2 śmigłowce ratunkowe i 13 psów. Do pomocy angażowali się też mieszkańcy okolicznej wsi Chałupki. Na miejscu stawili się też m.in. premier Donald Tusk i prezydent Bronisław Komorowski oraz ministrowie. W wypadku zginęło 16 osób (w tym jedna obywatelka USA i jedna obywatelka Rosji), a kolejnych 57 zostało rannych (w tym ośmiu obcokrajowców, m.in. z Ukrainy, Mołdawii i Czech) oraz większość członków załogi obu składów. W wypadku ucierpiało 61 osób.
Katastrofa autokaru w Jeżewie
Koszmarny dramat pod Jeżewem rozegrał się o poranku 30 września 2005 roku. W autokarze podróżowała grupa licealistów, młodzież jechała na pielgrzymkę do Częstochowy, by wymodlić sobie wszelkie łaski, a zwłaszcza powodzenie na maturze. Niestety los miał inne plany. W pewnym momencie, na kwadrans przed godz. 7:00, autokar podczas wyprzedzania zderzył się z innymi pojazdami i stanął w płomieniach. Młodzież usiłowała się ratować, ale aż 13 osób, w dużej mierze dziewcząt, nie zdołało się uwolnić z płonącej pułapki. Ofiary katastrofy zginęły w dymie i płomieniach. Po tragedii wyszło na jaw, że kierowcy autokaru mieli poważne problemy zdrowotne i nie powinni zasiadać za kierownicą pojazdu. Szefostwo firmy przewozowej usłyszało wyroki w zawieszeniu. Rodzice zmarłych uczniów co roku w milczeniu pokonują trasę, która okazała się ostatnią drogą ich dzieci. Miejsce tragedii zostało upamiętnione symboliczną kapliczką.
Katastrofa kolejowa w Barwałdzie Średnim pod Wadowicami
Mimo że tragedia pod Szczekocinami to prawdopodobnie najgłośniejsza katastrofa ostatnich lat, w zamierzchłych czasach, bo w okresie wojennej zawieruchy w 1944 roku, wydarzył się jeszcze bardziej makabryczny wypadek na kolei - koszmarna katastrofa w Barwałdzie Średnim, która - biorąc pod uwagę liczbę ofiar śmiertelnych - była najbardziej tragiczną katastrofą, jaka kiedykolwiek wydarzyła się w Polsce. Zginęło wówczas około 130 osób, a ponad 100 kolejnych zostało rannych. Działy się sceny jak z makabrycznego horroru - stalowe konstrukcje lokomotyw niczym ostre żyletki rozcinały ciała ofiar. Winnym okazał się dyżurny ruchu z Kalwarii Lanckorony, który został uznany za winnego spowodowania wypadku. Skazano go na karę śmierci i już dzień później rozstrzelano na terenie obozu Auschwitz-Birkenau. W zdarzeniu brał udział niemiecki pociąg wiozący armię, przez co jakakolwiek pamięć o ofiarach nie była kultywowana. Dopiero 16 lat temu postawiano pomnik zmarłym w katastrofie hitlerowcom.
Katastrofa kolejowa pod Radkowicami
Do tej katastrofy doszło wskutek błędów i zaniedbań przynajmniej trzech ludzi 27 sierpnia 1973 roku. Dyżurny myślał, że po torach mknie odłączony od pociągu towarowego ostatni wagon. Uznając, że skład rozerwał się wcześniej, mężczyzna powiadomił do dyżurującego na poprzedniej stacji w Wolicy pracownika kolei. Wtedy doszło do rażącego zaniedbania! Dyżurny, który zwyczajnie zasnął na służbie, skłamał kolegę z pracy, twierdząc, że widział pociąg i jego znaki końcowe. W tym samym czasie pociąg automatycznie zatrzymał się w polu za Radkowicami, ale maszynista i pomocnik ruszyli dalej, mimo że wiedzieli, iż wagony oderwały się.
Dosłownie po chwili skład pasażerski relacji Zakopane — Warszawa Wschodnia zderzył się z 20 zgubionymi wagonami pociągu towarowego. Zginęło 16 osób, 24 zostało ranne. Maszyniści pociągu ocaleli, jeden z nich pobiegł dalej, by ostrzec załogę kolejnego pociągu osobowego o zagrożeniu, co pozwoliło zapobiec dalszym ofiarom śmiertelnym.
Katastrofa autobusu w Gdańsku Kokoszkach
Katastrofę autokaru w gdańskich Kokoszkach mieszkańcy Pomorza wciąż wspominają z wielkimi emocjami. Przepełniony autobus PKS Gdańsk 2 maja 1994 roku, jadąc do Trójmiasta znad Jeziora Kłodno, uderzył w przydrożne drzewo. Pień przeciął przód pojazdu na pół, a autobus, jak ustaliła prokuratura, jechał z prędkością około 60 km/godz, po chwili rozerwała się opona, a autobus bezwładnie wpadł na pobocze i dosłownie wbił się w drzewo. Zginęły wtedy 32 osoby, a 43 zostały ranne. - Pamiętam to jak dziś. Byłem na miejscu tego wypadku. Jako młody chłopak poszedłem zobaczyć, co się stało - wspomina nasz czytelnik. - Miejsce wypadku nie było zabezpieczone, więc mogłem podejść pod sam autobus. Widziałem mnóstwo leżących koło siebie ciał. Żadne nie było przykryte. Widok środka pojazdu jeszcze gorszy. Ludzie powkręcani między siedzenia i wystające pręty z ciał - opisuje czytelnik.
Katastrofa drogowa pod Nowym Miastem nad Pilicą
Ten tragiczny wypadek miał miejsce na drodze wojewódzkiej 707 12 października 2010 roku. W zdarzeniu brał udział wypełniony ludźmi bus marki volkswagen oraz tir. W niemieckim aucie podróżowało 18 osób, w większości byli to gastarbeiterzy jadący do pracy w sadzie za granicą. Wskutek słabej widoczności oba auta zderzyły się czołowo, na miejscu zginęło 16 osób, a 2 kolejne zmarły w szpitalach. Uratować zdołał się tylko kierowca ciężarówki. Mężczyzna odniósł zaledwie lekkie rany. To najtragiczniejsze zdarzenie na polskich drogach od czasu wcześniej wspomnianego wypadku w Gdańsku.
Katastrofa drogowa w Skwierzynie
Makabryczna katastrofa, do której doszło 25 października 1965 roku. Autobus jadący z Londynu do Poznania, mknąc przez most po Odrze, w pewnym momencie runął do rzeki, po tym jak zjechał na przeciwległy pas i uderzył w ciężarówkę. Holenderski kierowca autobusu rejsowego z Niderlandów nie wiedzieć czemu nie pojechał bezpośrednią trasą, tylko wybrał okrężną drogę. Mężczyzna zignorował też znaki informujące o robotach na moście. Poszkodowani w wypadku ludzie ginęli w toni Odry, mimo że na pomoc natychmiast ruszyli świadkowie zdarzenia, którzy usiłowali wyciągnąć topielców. Zginęło 15 osób, w większości przez utonięcie, 34 osoby zostały ranne. Co szczególnie bulwersujące, Holender, który spowodował katastrofę, nie odpowiedział za swój czyn. Za kaucją wyjechał z Polski i nigdy nie został osądzony.
Katastrofa drogowa pod Żywcem
Do tej tragicznej katastrofy autokaru doszło o brzasku, 15 listopada 1978 roku. Autosan, kierowany przez ojca boksera Tomasza Adamka, Józefa, wpadł w poślizg przemierzając górskie drogi. Kierowcy nie udało się opanować pojazdu, który w Wilczym Jarze runął z wysokości 18 metrów wprost do Jeziora Żywieckiego. 9 pasażerów przetrwało upadek, na pomoc rannym ruszyły postronne osoby. Kilkanaście minut później kolejny autokar spadł do jeziora niemal w tym samym miejscu. Pojazd zatonął. Łącznie zginęło 30 osób, za oficjalną przyczynę uznano niedostosowanie prędkości przez kierowców do trudnych warunków, ale dzisiaj niewykluczone jest, że milicja zatuszowała sprawę z powodu zderzenia z radiowozem.