Emeryci wracali z niedzielnej mszy. Przeżyli, bo Teresa dodała za mało gazu
Do głośnego wypadku doszło w Tokarni pod Kielcami w niedzielę, 7 lipca. Jan Moćko (77 l.) wraz z żoną Zdzisławą (75 l.) jechali, jak co tydzień, do kościoła na mszę. Zabrali ze sobą jeszcze dwie sąsiadki. – W każdą niedzielę wyjeżdżamy do kościoła o 7.40, a wracamy po godzinie 9. Jeśli ktoś potrzebuje, chętnie podwozimy. Tak też było w ostatnią niedzielę. Wracaliśmy z kościoła około godziny 9.10. Zatrzymałem się jeszcze przed przejściem, żeby przepuścić pieszych. Ruszyłem powoli. Wtedy zobaczyłem auto Teresy M., które jechało wprost na nas. Nie miałem możliwości uciec. Po chwili był huk. Zostaliśmy wszyscy ranni. Ja jestem mocno potłuczony, nie mogę nabrać powietrza do płuc, żona ma skomplikowane złamanie ręki, sińce na całym ciele, wybity bark. Kobiety, które z nami jechały także ucierpiały – opowiedział w rozmowie z dziennikarką "Super Expressu" Jan Moćko (77 l.).
Policja nie miała wątpliwości, że ten wypadek nie był nieszczęśliwym zdarzeniem. Funkcjonariusze zatrzymali Teresę M. a prokurator przedstawił kobiecie zarzut usiłowania zabójstwa czterech osób. 64–latka przyznała się do winy. Jak zeznali świadkowie tuż po wypadku miała krzyczeć: "Gdybym ku...a dodała więcej gazu, to bym ich pozabijała. Mogłam łom wziąć, żeby ich dobić". Poniżej dalsza część artykułu.
Teresa nienawidziła sąsiadów. Nękała ich od 50 lat
Teresa K. najpierw zaczaiła się na wracających z kościoła sąsiadów przed sklepem na parkingu, a gdy zobaczyła że nadjeżdżają, ruszyła w ich kierunku. Przebieg zdarzenia utrwaliły kamery monitoringu. – Ona od dawna nam groziła. Mężowi powiedziała, że go łopatą zabije. Ubliżała nam, nękała, rozsiewała plotki, niszczyła nasz ogród, nasze rośliny. Wylewała fekalia na naszą posesję, rozsypywała gwoździe na podjeździe. We własnym domu nie czujemy się bezpieczni – powiedziała pani Zdzisława. – Jestem taksówkarzem od 47 lat. Jeżdżę na taksówce, a teraz mój samochód poszedł do kasacji – dodał mąż kobiety.
Udręczeni przez sąsiadkę seniorzy chcieliby mieć wreszcie trochę spokoju. Teresa M. przebywa na obserwacji psychiatrycznej. Jej mąż nie chciał rozmawiać z dziennikarką "Super Expressu".