Obecność zakłopotanego bobra w rzece w centrum miasta wzbudziło nie lada poruszenie wśród mieszkańców, którzy usiłowali sfotografować mocującego się z wodą i betonowym murkiem bobra. Mimo to nikt nie kwapił się, by pomóc zwierzakowi, który utkwił w potrzasku.
Interwencja przyrodnika
W pewnym momencie do akcji wkroczył Łukasz Misiuna, przyrodnik z kieleckiego stowarzyszenia Most. Początkowo mężczyzna liczył na to, że bobrowi pomoże straż miejska.
- Poleciłem, żeby dzwonić na policję, straż miejską, straż pożarną. Dzwonili. Nikt nie przyjechał, wszyscy odmówili. W końcu pojawiła się straż miejska, bo tyle było telefonów od mieszkańców. Pojechałem na miejsce. Rzeczywiście, Zwierze utknęło niefortunnie - przyznaje w mediach społecznościowych przyrodnik ze stowarzyszenia Most.
Ostatecznie telefonów od poruszonych losem bobra mieszkańców Kielc naliczono tyle, że straż miejska nie miała innego wyjścia, jak tylko ruszyć na interwencję. Funkcjonariusze na miejscu spotkali Łukasza Misiunę, który usiłował wyjaśnić mundurowym powagę sytuacji.
- Zacząłem rozmowę ze strażnikami miejskimi. Co się dowiedziałem? Nic nie mogą zrobić, bo prawo ochrony przyrody im nie pozwala, straż pożarna odmówiła interwencji. Pytam: a schronisko dla zwierząt w Dyminach? Oni biorą dotację od miasta na takie interwencje. Pan strażnik się obruszył i powiedział, że wszystko jest na ich głowie. Nie zadzwonił do Dymin, do schroniska. Ja zadzwoniłem. Pani powiedziała, że patrol interwencyjny już jedzie. Nie dojechał. Nigdy - opisuje sytuację Łukasz Misiuna.
Kto pomoże bobrowi?
Czas mijał, bóbr słabł, a ciągle nikt nie był w stanie pomóc zwierzęciu. Przyrodnik z Kielc nie ustępował.
- Poruszyłem wszystkie znajomości. Dzwoniłem do straży łowieckiej, lekarza weterynarii, łowczego wojewódzkiego. Na straż pożarną i miejską. Znajomi dzwonili do swoich znajomych. Nikt nie umiał pomóc. Służby: straż miejska i pożarna odmówiły mówiąc, że to dzikie zwierzę i sobie poradzi. Na miejsce przyjechała szefowa straży miejskiej w Kielcach. Powiedziała, że nic nie mogą zrobić, a wojewódzki lekarz weterynarii zalecił, żeby nic nie robić, bo bóbr sobie poradzi - tłumaczy Łukasz Misiuna.
Stres bobra
W myśl prawa żadna kielecka instytucja nie ma sobie nic do zarzucenia. Schronisko w Dyminach odpowiedzialne jest jedynie za koty i psy, za dzikie zwierzęta odpowiada podległa wojewodzie Straż Łowiecka. Również straż miejska nie posiada stosownych uprawnień, a co gorsza interwencja mogłaby niepotrzebnie zestresować poczciwego bobra.
Zwierzak musiał poradzić sobie sam.
Być może to dobrze, że zwierzę nie zostało zdenerwowane. W Średniowieczu uważano powszechnie, że bobry odgryzają własne jądra w sytuacji stresowej.
Nie wiadomo jaki był los przyrodzenia bobra, ale mieszkańcy ul. Solnej wspominają, że to nie pierwszy raz, gdy zwierzę tego gatunku pojawiło się w ich sąsiedztwie.
Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ TUTAJ!