"[...] gdy zauważyłem stojące przed nami wagony towarowe, mój pomocnik krzyknął: Giniemy!" - relacjonował po katastrofie maszynista pociągu osobowego Zakopane - Warszawa Walenty Haduch. Nie zginął ani on, ani pomocnik - Zygmunt Kukieła. Mieli sporo szczęścia, bo z pierwszego wagonu nie zostało niemal nic. Pasażerowie z kolejnych wystarczająco szczęścia już nie mieli; zginęło 14 osób, 19 zostało rannych. Zwłoki z pociągowych wagonów wespół z zespołami ratownictwa wyciągali pobliscy mieszkańcy. Jak doszło do katastrofy kolejowej pod Radkowicami w 1973 roku i jak zmieniła PKP?
Katastrofa kolejowa pod Radkowicami. Najmłodsza ofiara miała 13 lat
Chwilę przed północą pociąg pospieszny relacji Zakopane - Warszawa minął Wolicę, jadąc w kierunku Kielc. Przeszło 3 kilometry za stacją maszynista dostrzegł zarys wagonów towarowych - nieoświetlony tabor stał na torach. "Zauważyłem je 150 metrów przed naszym czołem" - wspominał później. Wtedy pomocnik Kukieła ryknął "Giniemy!" i rzucił się w stronę korytarza maszynowego. Stamtąd, według zeznań, pamięta już tylko mocne uderzenie. Stracił przytomność.
Rejon Nidy - Radkowic - Wolicy zaroił się od karetek. Miały utrudnione zadanie, bo w okolicy nie było drogi, wkoło głównie podmokłe łąki. Lokomotywa pociągu osobowego została zmiażdżona, z prędkością ok. 90 km/h wbiła się w pozostawione na torach 20 wagonów towarowych! Rannych i tragicznie zmarłych z pozostałych wagonów wyciągali ratownicy medyczni, okoliczni mieszkańcy i służby techniczne. Ówczesne "Słowo Ludu" (kielecki dziennik lokalny wydawany 1949 do 2006 roku) przekazał, że wszyscy zostali przewiezieni do szpitali w Kielcach, gdzie "otoczono ich troskliwą opieką".
Po akcji ratunkowej stało się jasne, że 14 osób zginęło; do najmłodszych ofiar należała 14-letnia dziewczynka i 17-letni chłopak. 19 odniosło obrażenia.
W dwa zmiażdżone pociągi mógł wjechać trzeci. Metry od zagłady
Do już i tak zmasakrowanej tony żelaza mogły dołączyć... kolejne tony. I, prawdopodobnie, kolejne zwłoki. W pociągu osobowym, poza maszynistą i jego pomocnikiem, było jeszcze trzech konduktorów; jeden zginął, ale dwaj pozostali - Julian Mędza i Władysław Bareja - w zasadzie uratowali kolejny pociąg. Kiedy doszło do zderzenia, Bareja wyskoczył przez okno. Razem z Mędzą przytomnie uznali, że trzeba natychmiast oznakować rozbity pociąg, żeby nie doszło do jeszcze większej tragedii. Trafili w punkt.
Po przebiegnięciu około 300 m od miejsca katastrofy zauważyłem białe światło zbliżającego się pociągu (Krynica-Zakopane - red.)
Żeby zatrzymać rozpędzony tabor rozłożył na torach specjalne spłonki; strzelają, kiedy najedzie na nie pociąg. W ten sposób najpewniej dwóch konduktorów uratowało dziesiątki osób.
Kryptonim "Kalina". Skąd na torach wzięło się 20 nieoznakowanych wagonów towarowych? Zgubiły je dwie osoby
A zatem winni. Skąd na torach nagle wzięło się aż 20 wagonów towarowych? Do tego w żaden sposób nieoznakowanych pośród kieleckiej nocy? Następnego dnia po masakrze powołano specjalną komisję (pod przewodnictwem wicepremiera Kazimierza Olszewskiego), a śledztwu SB i milicji nadano kryptonim "Kalina".
Pozostawione wagony towarowe... odczepiły się od pociągu, który przejeżdżał tamtędy wcześniej (Jaworzno Szczakowa - Skarżysko-Kamienna). Jak się okazało, dwie osoby zgubiły połowę pociągu! Ten skład wyprawił na szlak dyżurny z Wolicy. W jego składzie znajdowało się 51 wagonów... i to właśnie on "zgubił" po drodze 20. W momencie wypadku stał w Sitkówce. Maszynista i pomocnik zeznali, co tam się stało.
Panowie w istocie pracowali już od 16 godzin, ale nie zgłosili tego odpowiednim służbom. Zaniżyli swój czas dyżuru i kontynuowali trasę. Ostatni wagon pociągu był nieoświetlony. Z aktu oskarżenia wynika, że załoga zauważyła brak oświetlenia, ale nikt nie zareagował. Skrajnie nieodpowiedzialnych incydentów było więcej; po minięciu stacji w Wolicy pociąg nagle stanął - powodem miał być spadek ciśnienia w instalacji. Wbrew przepisom załoga nie włączyła sygnału alarmowego, zamiast tego na koniec składu udał się 19-letni pomocnik maszynisty, który na miejscu ujrzał zwisający przewód. Zamknął zawór i ruszyli dalej. 20 zgubionych po prostu nie zauważył. Zaniedbań było więcej, także po stronie obsługi kolei. Ot, choćby dróżnik (funkcjonariusz ochrony kolei) z Wolicy nie obserwował całego pociągu towarowego, bo jak zeznał, "zdrzemnął się, stojąc".
Proces i... zmiany w PKP
Przed kieleckim sądem wojewódzkim zaledwie 2 tygodnie po tragedii rozpoczął się proces czterech oskarżonych; żaden nie przyznał się do winy. Nieprawomocnie skazano maszynistę pociągu towarowego na 9 lat więzienia i pomocnika - na 7 lat. 12 lat więzienia dostał dyżurny ze stacji Wolica, a na 7 lat dyżurny z Radkowic. Ostatecznie jednak wyroki były niższe, bo sprawa po odwołaniach trafiła do Sądu Najwyższego. Maszynista dostał 6 lat, dyżurny z Wolicy - 8, a pomocnik i dyżurny z Radkowic - po 2,5 roku więzienia.
Po tym procesie PKP wdrożyło istotne zmiany; zakazano wyjazdu na trasy pociągom bez pełnego oświetlenia. Ówczesny pracownik spółki cytowany przez Gazetę Wyborczą Adam Młodawski twierdzi, że wcześniej bywało, że skład wieńczyła np... gałąź albo łopata.