Pieski miały przyjść na świat 21 stycznia w Młodzawach Dużych. Miłośnicy zwierząt z Pińczowa po kilku dniach stwierdzili, że szczeniaki zniknęły. Początkowe doniesienia mówiły o utopieniu maluchów, prawda okazała się jeszcze bardziej szokująca!
Świadkowie donosili, że zrozpaczona suka wciąż wyje z tęsknoty za młodymi. Wtedy do akcji wkroczyła Straż Obrony Praw Zwierząt w Borku.
- Pojechaliśmy na posesję, zastaliśmy tam panią, która zmieniała swoją wersję - informuje Beata Porębska ze Straży Obrony Praw Zwierząt w Borku. - Początkowo mówiła, że 2-3 pieski urodziły się martwe, nie wiedziała ile jest szczeniaków w miocie, wspominała, że były jeszcze dwa lub trzy i one się jeszcze ruszały w momencie zakopania. Mówiła też, że to nie ona je zakopała, ale ostatecznie przyznała, że to jednak ona - dodaje.
O wstrząsającej sprawie wie też policja. Dalsze kroki zależą od wyników sekcji zwłok szczeniaków.
- Anonimowe zgłoszenie otrzymaliśmy w sobotę. 55-latka przyznała się do zakopania szczeniąt - potwierdza sierżant sztabowy Maciej Ślusarczyk z kieleckiej policji. - Będziemy mogli postawić zarzuty dopiero wtedy, gdy poznamy opinię Zakładu Higieny Weterynaryjnej w Kielcach - podkreśla.
Świadkowie zdarzenia twierdzą jednak, że w sprawie jest drugie dno. Według wstępnych ocen szczenięta nie zostały zakopane tuż po śmierci, nie jest też jasne, kiedy tak naprawdę przyszły na świat. Obrońcy praw zwierząt z Pińczowa podejrzewają, że pieski mogły zostać zakopane żywcem.
Mimo makabrycznego odkrycia na terenie posesji pozostały też dorosłe psy. Właścicielka musiała podpisać zobowiązanie do poprawy ich warunków bytowych.