Zarzewiem konfliktu między rodzinami sprawców zbrodni połanieckiej a rodziną ofiar, który eskalował do makabrycznej zbrodni, były wydarzenia powojenne. Jeszcze w 1948 20-letni wówczas Jan Sojda został zatrzymany za gwałt na pasterce krów i skazany prawomocnym wyrokiem na 8 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności. Do zatrzymania gwałciciela przyczynił się jego dalszy krewny Jan Roj, aktywista PPR oraz członek ORMO, a prywatnie ojciec Zdzisławy Kality, ojciec Krystyny Łukaszek i dziadek Mieczysława Kality. Od tego momentu Jan Sojda poprzysiągł krwawą zemstę, której ofiarą mieli paść bliscy Jana Roja. Początkowo jednak nic nie zwiastowało jego makabrycznych planów. Po zatarciu skazania za gwałt w 1948 roku Sojda pracował jako ławnik sądowy. Społeczność Zrębina uznawała go za człowieka silnego, który z każdym dniem umacniał się jako nieformalny przywódca wsi, miejscowi zaczęli mówić o nim per "król Zrębina".
Polecany artykuł:
Jan Sojda zrealizował makabryczne plany w Boże Narodzenie 1976 roku. Ofiary zbrodni połanieckiej przebywały w kościele na pasterce. Krystyna została wywiedziona ze świątyni podstępem. "Krycha, twój ojciec rozrabia w domu po pijaku, wracajcie szybko do chałupy" - usłyszała młoda kobieta. Mieszkańcy wsi przyjechali do kościoła wynajętymi autobusami, ale Jan Sojda nie pozwolił im skorzystać z transportu. Ciężarna Krystyna Łukaszek, jej mąż Stanisław Łukaszek oraz 12-letni brat Krystyny Mieczysław wracali piechotą. To był ich ostatni spacer w życiu. Jan Sojda wspólnie ze szwagrem, 34-letnim Józefem Adasiem oraz zięciem, 28-letnim Stanisławem Kulpińskim i innymi pasażerami ruszyli sprzed kościoła za przyszłymi ofiarami autobusem San. Razem z nimi jechał drugi autobus Autosan, a przed nimi taksówka Fiat 125p. Pierwszą ofiarą Sojdy i jego kompanów był Miecio. Chłopiec został potrącony na trasie przez auto, z zięciem Jana Sojdy, 27-letnim Jerzym Sochą za kierownicą. Rannego Miecia usiłowali uratować siostra i szwagier. Wtedy doszło do masakry. Krystyna i Stanisław zostali zaatakowani przez Sochę oraz szwagra Sojdy Józefa Adasia ciężkim kluczem do kół autobusowych, a Miecio został przejechany przez samochód. Wszystko widzieli liczni świadkowie - pasażerowie autokaru. Większość z nich była nietrzeźwa, nikt nawet nie próbował powstrzymać zabójców. "Kto wyjdzie, tego spotka ten sam los" - zagroził Stanisław Kulpiński, zięć Sojdy. Po wszystkim sprawcy mordu upozorowali wypadek drogowy.
Mieszkańcy wsi milczeli, jak zaklęci. Jedynie zrozpaczona matka ofiar poprzysięgła, że znajdzie sprawców - jak się wówczas wydawało - wypadku drogowego. Świadkowie przysięgli przed krucyfiksem, a sprawcy jeździli do Częstochowy, chcąc "wymodlić" sobie bezkarność. Na próżno. Ostatecznie śledczym udało się skazać sprawców. Sąd Wojewódzki w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu skazał po ponad rocznym procesie Jana Sojdę, Józefa Adasia, Jerzego Sochę i Stanisława Kulpińskiego na karę śmierci. Wyrok zapadł dokładnie 42 lata temu, 10 listopada 1979 roku. Jak się okazało niedługo potem, nie wszyscy sprawcy makabrycznej zbrodni zawiśli na stryczku. Rada Państwa skorzystała z prawa łaski, zamieniając karę śmierci orzeczoną wobec Jerzego Sochy i Stanisława Kulpińskiego na kary 25 i 15 lat pozbawienia wolności. Karę śmierci wobec Jana Sojdy i Józefa Adasia utrzymano i wykonano przez powieszenie 23 listopada 1982 r. w krakowskim Areszcie Śledczym przy ulicy Montelupich. Jerzy Socha został zwolniony warunkowo przedterminowo z zakładu karnego po odsiedzeniu 14 lat i sześciu miesięcy, a Stanisław Kulpiński wyszedł z więzienia po 11 latach i sześciu miesiącach. Z tą tragedią do dzisiaj nie może się pogodzić mama Krysi i Miecia, pani Zdzisława.
Polecany artykuł:
- Od tamtej pory nie mam świąt. Tylko łzy i rozpacz. O tym nie można zapomnieć, takie rany się nie zabliźniają. Niektórzy zabójcy żyją, mają dzieci, wnuki. Mnie tego wszystkiego pozbawili. Do końca swoich dni nie wybaczę. Nie potrafię. Moje dzieci leżą w grobie - mówiła przez łzy cytowana przez "Echo Dnia" pani Krystyna.