Przypomnijmy: za oknami już zmierzchało, gdy pierwsze płomienie zaczęły lizać ściany domu przy ul. 1 Maja we Włoszczowie. Nie przeczuwając żadnego zagrożenia 6-letni Alanek i o rok młodszy jego brat Szymuś spędzali czas ze sobą. Chłopcy w budynku przebywali zupełnie sami, mama odprowadziła trzeciego synka na trening piłkarski, a ojciec - jak sam przyznał - "kręcił się" nieopodal domu. Buchający żywioł na dobre opanował dom, a szanse na ratunek dla Alanka i Szymusia nikły z każdą sekundą. Strażacy wynieśli na zewnątrz mocno poparzonych Alana i Szymona. Bracia zostali przewiezieni do szpitala, lekarzom pozostało jedynie stwierdzić zgon chłopców.
Polecany artykuł:
Strażacy dostali zgłoszenie o pożarze w środę tuż przed godziną 18:00. Gdy przybyli na miejsce w parterowym, drewnianym domu ogień był już w mocnej fazie rozwojowej. Druhowie, którzy natychmiast chwycili za sprzęt gaśniczy, napotkali na niespodziewane kłopoty.
- W pierwszej fazie działań między innymi również ojciec osób poszkodowanych zachowywał się agresywnie i irracjonalnie wobec strażaków - mówi Paweł Mazur, oficer prasowy włoszczowskiej straży pożarnej.
Polecany artykuł:
Rzecznik przyznał ponadto, że pożar, który wybuchł na posesji, sprawił, że w miejscu akcji gaśniczej zebrał się tłum okolicznych mieszkańców.
- Postronni byli bardzo zainteresowani działaniami i wkraczali na teren akcji, który został wygrodzony taśmami ostrzegawczymi, a to stanowi dodatkowe utrudnienie dla służb ratunkowych - podkreśla strażak.
Nie wiadomo, co spowodowało agresję ojca Alanka i Szymusia. Pewnym jednak jest, że mężczyzna musiał przeżywać olbrzymi stres w momencie, gdy buchające płomienie zabrały życie jego synków.