Historia Swietłany została przytoczona przez portal Onet. Kobieta podjęła trudną decyzję o ucieczce z Ukrainy, zabrała ze sobą siedmioletnią córeczkę i ruszyła w nieznane. Mama wraz z córką mieszkały w centrum Kijowa, kochały miasto i uporządkowane życie w stolicy. Początkowo nie mogła uwierzyć w atak Rosjan, ale gdy usłyszała wybuchy, stało się jasne, że trzeba zejść do schronu. W dniu, gdy kobieta zadecydowała o ucieczce, przestało działać metro. Spadało coraz więcej bomb, cywile ginęli. Swietłana miała 10 minut na spakowanie się. - Moje serce pełne było strachu, ale też miłości do Ukrainy. Było mi wstyd, że muszę uciekać. Musiałam jednak myśleć o córce. Gdyby coś mi się stało, ona zostałaby sama - podkreśla uchodźczyni z Ukrainy.
Kobieta wraz z córką, nie bez problemów, przedostały się do Polski, jadąc przez Lwów. Po drodze było wielogodzinne koczowanie na zimnym dworcu. Ostatecznie jednak udało się przekroczyć granicę. Dopiero wtedy Swietłana i jej córka wreszcie poczuły się bezpieczne. Ten czas przed przyjazdem był szczególnie trudny dla siedmiolatki, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje.
- Staram się jednak ją jak najczęściej przytulać, bo wiem, że tego potrzebuje. Często odwracam jej uwagę, ale z drugiej strony nie mówię jej też, że wszystko jest w porządku. Córka powinna znać prawdę, bo i tak ją czuje. Powinna wiedzieć, jaka jest sytuacja, mimo że jest dzieckiem - podkreśla Ukrainka, cytowana przez Onet.
Swietłana nie ma wątpliwości co do tego, kto jest odpowiedzialny za cierpienia, jakie przechodzi jej naród i kraj. To Władimir Putin, którego kobieta wprost nazwała "szaleńcem".
- Gdy widzisz, jak rodzice tracą dzieci, a ludzie giną tylko dlatego, że jakiś szaleniec zrzuca bomby, to wiesz, że nie możesz już tego wybaczyć. Świat też nie może wybaczyć tego Rosji - podkreśla w rozmowie z Onetem uciekinierka z Ukrainy.