Krystyna i Czesław Sitarscy nie mogą pogodzić się ze śmiercią swojego syna Andrzeja (28l). Są przekonani, że chłopak został zamordowany. Wskazują nawet potencjalnych sprawców. - Byli ludzie, którzy grozili bratu męża. Potem była taka sytuacja, że ktoś jechał za naszą córką samochodem, w końcu nam też grożono! Wiele razy zgłaszaliśmy takie zajścia na policję. Jednak 26 maja, w Dzień Matki doszło do ogromnej tragedii. Zamordowali Andrzeja! On by nigdy tego nie zrobił. To była niedziela. W poniedziałek miał zacząć pracę w firmie z ojcem. Cieszył się na to nowe zajęcie. Cały dzień przygotowywał się do wyjazdu. Spakował, zrobił jedzenie dla siebie i wyprasował pościel, którą miał zabrać - wspominała rozżalona matka. - Gdzieś z półtorej tygodnia wcześniej przyszedł do mnie taki oburzony i rozmawialiśmy o Andrzeju Lepperze. Syn mówi, że na pewno go zamordowano, bo żeby się powiesić trzeba mieć ogromną odwagę. Mówił, że on by takiej nie miał. Podkreślał, że nie po to Pan Bóg dał nam życie, żebyśmy samy sobie je odbierali. On interesował się polityką. Czytał takie różne rzeczy, oglądał, a ja go zbywałam, bo mnie to nigdy nie frapowało -dodała Pani Krystyna.
W dzień śmierci Andrzeja Sitarskiego popołudniu rodzice chłopaka wyjechali do mamy Pana Czesława w sąsiedniej miejscowości. Młody mężczyzna został sam w domu i przygotowywał się do wyjazdu do pracy. Gdy małżeństwo wróciło do domu, w ich serca od razu wdarł się niepokój. Drzwi do stodoły na podwórku były otwarte, chociaż zawsze są zamknięte. Weszli tam i zobaczyli ciało syna wiszące na belce. Od razu go odcięli i próbowali ratować. Karetka zabrała go do szpitala. - Miałam nadzieję, że go uratują. On niestety zmarł następnego dnia. Już wtedy czułam, że coś jest nie tak. Andrzej miał ogromny lęk wysokości. W życiu nie wszedłby na belkę. Jego okulary leżały w całkiem innym miejscu w stodole, a on bez nich kompletnie nic nie widział. Miał poważną wadę wzroku, nie przerzuciłby liny nie przeszedłby bez nich - podnosiła matka nieżyjącego mężczyzny.
Ojciec chłopaka dodał, że pod ciałem znalazł pantofle, w których syn nigdy nie wychodził poza dom. Nawe sznur na którym wisiał młody mężczyzna nie należał do Sitarskich. - Od samego początku coś nie grało. Już z aktem zgonu był problem, bo nie dostaliśmy jakiejś pieczątki i to niby była formalność, a nikt potem nie chciał jej przybić na dokumencie po sekcji zwłok. Syn miał dziwne obrażenia na ciele. Krwawe podbiegnięcia na głowie, krwiak podtwardówkowy... Nie miał uszkodzonych kręgów, a znak na szyi nie szedł ku górze jak u wisielca, a wyglądał tak jakby lina oplątała się wokół szyi. Wszystko wzbudzało nasze podejrzenia. Potem mój brat usłyszał jak mężczyźni z innej miejscowości przyznawali się do zabójstwa. Potem w okolicznych wioskach też o tym mówiono. Wiele razy zgłaszaliśmy to w różnych instytucjach, chcieliśmy ponownego śledztwa. Żeby wyjaśniono sprawę śmierci naszego syna jeszcze raz. Nigdy nie podjęto tematu. Dlaczego? - pytał rozżalony Czesław Sitarski.
Prokurator Daniel Prokopowicz, Rzecznik Prasowy Prokuratury Okręgowej w Kielcach w piśmie do Super Expressu szeroko tłumaczył sytuację i jasno stwierdził, że nie ma mowy o zabójstwie, a nawet o jego domniemaniu. Wszystkie dowody są jednoznaczne i wskazują na samobójstwo Andrzeja Sitarskiego.
Polecany artykuł:
Masz podobny temat? Napisz do autora tekstu: [email protected]