Gdyby małżeństwo N. dobrze płaciło swoim pracownikom w spółce „Eskorta”, która zajmowała się ochroną mienia, to ich niewielki biznesik kręciłby się pewnie nadal i nikt by się nie zastanawiał, jak to możliwe, że we władzach spółki jest komornik sądowy i pracownica jego kancelarii, a prywatnie żona. Oni jednak nie płacili, jak trzeba, i trzech pracowników w 2014 r. poszło do sądu. Po kilkuletniej batalii wygrali prawomocnie należne świadczenia w kwocie ok. 85 tys. zł, ale już wtedy w spółce nie było żadnego majątku. Więcej małżeństwo N. wyzbyło się jej udziałów, a nowi, kolejni właściciele, według pokrzywdzonych, fikcyjni nabywcy – tzw. słupy, miały tylko jedno zadanie - doprowadzić firmę do likwidacji. Pokrzywdzeni tak sprawy nie zostawili i sprawą zajęła się prokuratura. Długo to trwało, ale akt oskarżenia przeciwko Mirosławowi N. i jego żonie został skierowany do sądu w Świdwinie.
Polecany artykuł:
- Oboje oskarżeni są o to, że między styczniem 2013 r. a marcem 2014 r. uporczywie naruszyli prawa pracownicze trzech pokrzywdzonych, a następnie udaremnili im dochodzenie roszczeń, dokonując sprzedaży trzech samochodów wchodzących w skład majątku spółki. Dwa z nich kupił Mirosław N., a jeden jego żona. Ponadto Mirosław N. jest także oskarżony o przekroczenie uprawnień funkcjonariusza publicznego, gdyż nie miał on zgody prezesa Sądu Apelacyjnego w Szczecinie na zajmowanie się spółką, z której czerpał korzyści majątkowe – powiedział Super Expressowi prok. Ryszard Gąsiorowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Według ustaleń w śledztwie, komornik do swoich kosztów egzekucyjnych wliczał usługi świadczone przez pracowników „Eskorty”, na spółkę wystawiał faktury. W ten sposób zarobiła ona ponad 25 tys. zł.
Mirosław N. został zawieszony w funkcji komornika sądowego.