Dwie młode kobiety skakały ze spadochronem z samolotu, wpadły do Bałtyku. 29 i 33-latka utonęły w morzu. Organizator przed sądem
Ta wielka tragedia rozegrała się pięć lat temu, teraz rusza w jej sprawie proces przed Sądem Rejonowym w Kołobrzegu. Chodzi o zdarzenie z 5 sierpnia 2019 roku. Czwórka spadochroniarzy, w tym dwie kobiety w wieku 29 i 33 lat, skakało ze spadochronami z pokładu samolotu. Maszyna wystartowała z kołobrzeskiego lotniska Bagicz. Uczestnicy skoku mieli wykonać w powietrzu tak zwaną gwiazdę, a potem wylądować na plaży. Jednak druga próba wykonania tej figury nie udała się i spadochroniarze spadli do morza. Dwaj mężczyźni wydostali się z wody o własnych siłach, bo spadli blisko brzegu, jednak dwie kobiety wylądowały około 200 metrów od plaży. Wyłowili je ratownicy, ale spadochroniarek nie udało się uratować. Utonęły w morzu.
"Wydarzyła się wielka tragedia, która mną wstrząsnęła i zraniła mnie na całe życie, ale nie czuję się odpowiedzialny"
Teraz organizator skoków Marek T. odpowiada za nieumyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa i nieumyślne spowodowanie wypadku w ruchu powietrznym, w wyniku którego śmierć poniosły dwie spadochroniarki. Mężczyzna nie przyznał się do zarzucanych mu czynów, grozi mu osiem lat więzienia. Ale prokuratura uważa, że doszło do zaniedbań ze strony organizatora. M.in. troje ze skoczków nie miało uprawnień do lądowania na plaży, uczestnicy skoku nie mieli kamizelek ratunkowych. Marek T. broni się, mówiąc, że to sami skoczkowie decydowali o tym, czy chcą mieć kamizelki. "5 sierpnia wydarzyła się wielka tragedia, która mną wstrząsnęła i zraniła mnie na całe życie, ale nie czuję się odpowiedzialny. Jako organizator, pilot, zrobiłem wszystko co możliwe, żeby te skoki były bezpieczne" - powiedział przed sądem mężczyzna. Proces trwa.