Mieszkanie na dziewiątym piętrze wieżowca przy ul. Władysława IV. Była pora kolacji. Mama krzątała się w kuchni. Wydawało się jej, że ma na oku czworo swoich dzieci: młodsze - roczne i dwuletnie - oraz Sebastiana (+5 l.) i Amelkę (+4 l.), które bawiły się w pokoju. Chwilę potem dwójka starszych wypadła przez okno.
Dzieci zginęły na miejscu. Zwłoki rodzeństwa leżały przed budynkiem, obok zabawki. Jako jeden z pierwszych zobaczył je partner ich mamy. Wracał z pracy.
Czy dzieci same otworzyły sobie okno? Dlaczego to zrobiły? W jakich okolicznościach przez nie wypadły? Śledczy szukają odpowiedzi na te pytania. Mama Amelki i Sebastiana miała powiedzieć tuż po tragedii, że dzieci bawiły się jak co dzień w pokoju, a ona szykowała kolację. Była w tak ogromnym szoku, że nie było szans na jej przesłuchanie. Te czynności policja musi odłożyć na później, bo kobieta i jej partner są pod opieką psychologa.
- Nasze wstępne ustalenia wskazują na to, że śmierć rodzeństwa była następstwem nieszczęśliwego wypadku. Postępowanie w tej sprawie prowadzimy pod nadzorem prokuratury. Ciała dzieci zostały zabezpieczone do badań sekcyjnych – mówi kom. Monika Kosiec, rzeczniczka koszalińskiej policji.
Matka dzieci i jej partner po dramatycznym zdarzeniu zostali przebadani na obecność alkoholu w ich organizmie. Byli trzeźwi.
Rodzina wynajmowała mieszkanie w bloku przy ul. Władysława IV zaledwie od sześciu miesięcy. Nie było tu policyjnych interwencji. – Ona zajmowała się dziećmi, on pracował. Normalna, spokojna rodzina. Za krótko tu mieszkali, by móc powiedzieć coś więcej – mówią sąsiedzi dotkniętej tragedią rodziny.
Więcej o tragedii w Koszalinie: