Dla rodziców 15-latek, które poniosły śmierć w pożarze w koszalińskim escape roomie koszmar tamtych dni rozgrywa się na nowo. Na sali rozpraw słychać szlochanie. Dziś, jako pierwszy, o wydarzeniach z 4 stycznia 2019 r. mówił Artur Barabas (49l), ojciec Karoliny.
"Tego tragicznego dnia byłem w pracy w Hamburgu. Nie zamierzałem jechać do domu, miałem dużo zaległości. Przed wyjazdem do pracy pożegnałem się z rodziną, z Karoliną na schodach. O 17.30 zadzwoniła żona. W słuchawce usłyszałem krzyk, nic nie mogłem zrozumieć. Usłyszałem tylko, że Karolina nie żyje i że był pożar i wszystkie dziewczynki nie żyją. Informacja o pożarze i tragedii szybciej pojawiła się w internecie niż nas oficjalnie powiadomiły służby.
Po dojechaniu do Koszalina, około północy, pojechaliśmy do prosektorium. Był tam chyba prokurator i ksiądz. Zażądali od nas dokumentów. Ostrzeżono nas przed identyfikacją zwłok, że wygląd naszej córki może się różnić od tego, jaką ją zapamiętaliśmy.
W czarnym worku zobaczyłem nasze dziecko, które niestety nie żyło, ale wygląd nie odbiegał znacząco od tego, jaką ją zapamiętałem. Ciało nie było poparzone, było tylko kilka czerwonych plam, nie wyglądały jak plamy po poparzeniu" - wspominał.
Polecany artykuł:
"Bardzo boję się o młodszą córkę, że ta sytuacja może powrócić ze zdwojoną siłą. To, co się wydarzyło spowodowało, że ona przestała całkowicie okazywać uczucia. Wydaje się że ma zaburzone poczucie bezpieczeństwa. Starsza córka, przez tą sytuację, musiała przejść na indywidualny tok nauczania, przez wiele miesięcy nie mogła normalnie funkcjonować.
Chciałbym, aby ludzie, którzy spowodowali śmierć mojego dziecka i zniszczenie życia całej mojej rodziny na zawsze, ponieśli najwyższą z możliwych kar i żeby nigdy już przez ich bezmyślne działanie nikt więcej nie zginął i żadna inna rodzina nie cierpiała tak jak my. Ci ludzie doprowadzili do tego, że już nic nigdy nie będzie takie samo. My pozostajemy z tym bólem do końca życia" - mówił.
Polecany artykuł:
Ojciec Julki: "Otworzyli worek, przytuliłem ją i prosiłem, żeby poszła ze mną do domu"
Następny głos zabrał Jarosław Pawlak (40 l.), ojciec Julki. "Pamiętam jak jej składałem życzenia... Powiedziałem, że nigdy w życiu nic złego jej się nie stanie. Na drugi dzień, siedzący przed nami, odebrali życie mojej córce i pozostałym dzieciakom.
Dowiedziałem się o Julce od żony telefonicznie. Krzyczała, spojrzałem w wyświetlacz radia, gdzie już był wyświetlany komunikat o tragedii.
Poszedłem zidentyfikować ciało. Otworzyli worek, przytuliłem ją i prosiłem, żeby poszła ze mną do domu, ale ona nie reagowała, ona nie żyła. W prosektorium byłem sam, chciałem, żeby żona zapamiętała ją taką, jaką była za życia" - mówił.
Ojciec Wiktorii: "Nie rozłączałem się telefonicznie, cały czas mówiłem do telefonu, co mają robić"
Ojciec Wiktorii, Adam Pietras (58 l.) rozmawiał z córką przez telefon, kiedy umierała. Dziś, po raz kolejny, opisywał wydarzenia z 4 stycznia 2019 r.
"To był normalny dzień. Cechować miało go to, że Wiktoria miała iść na urodziny Julki z udziałem innych dziewcząt. Żona pojechała zawieźć córkę pod escape room. O godzinie 17.14.13 sek. zadzwoniła, byłem zaskoczony, już powinna być w escape roomie. Odebrałem, usłyszałem: "Tata, pożar". Zacząłem pytać, co się pali, gdzie jest, ale nic nie słyszałem. Zacząłem mówić do telefonu: "jak jest woda, polejcie sobie twarze, połóżcie się na podłodze, szukajcie drogi wyjścia, starajcie się jak najspokojniej oddychać".
Pojechałem na miejsce zdarzenia, zobaczyłem, co tam się dzieje, poczułem się wyjątkowo źle. Nie rozłączałem się telefonicznie, cały czas mówiłem do telefonu, co mają robić. Z telefonu dochodziły tylko odgłosy, których wtedy nie byłem w stanie określić. Na miejscu była już żona, akcja tak jakby już zakończona, posesja była pilnowana przez policję. Zapytałem policjanta, co się stało - nie odpowiedział mi, ale jego wyraz twarzy mówił wszystko - że dziewczynki nie żyją".
Śmierć 15-katek w koszalińskim escape roomie
Przypomnijmy, do tragicznego zdarzenia doszło 4 stycznia 2019 roku w escape roomie "To Nie Pokój" przy ul. Piłsudskiego w Koszalinie. Piątka 15-letnich przyjaciółek, uczennic Gimnazjum nr 9, świętowała urodziny jednej z nich. W budynku, w którym działał escape room wybuchł pożar. Dziewczyny bawiące się w pokoju zagadek znalazły się śmiertelnej w pułapce bez wyjścia. Pracownikowi escape roomu nie udało się ich uwolnić. Wszystkie zginęły wskutek zatrucia tlenkiem węgla. Według ustaleń prokuratury, przyczyną pożaru był ulatniający się gaz z butli zasilających piecyki.
Po trwającym blisko trzy lata śledztwie, oskarżone zostały cztery osoby: organizator escape roomu, wynajmujący lokal 30-letni Miłosz S. z Poznania, jego babcia Małgorzata W., która rejestrowała działalność, jego matka Beata W., która współprowadziła działalność oraz 27-letni Radosława D., pracownik escape roomu, który został w nim zatrudniony kilka tygodni przed tragicznym pożarem. Wszyscy oskarżeni odpowiadają z wolnej stopy. Jedynie Miłosz S. przebywał w areszcie od 7 stycznia 2019 r. do 10 listopada 2020 r. Rok w areszcie spędził też Radosław D. Proces rozpoczął się we wtorek, 14 grudnia 2021 r., w Sądzie Okręgowym w Koszalinie. Wszyscy oskarżeni usłyszeli zarzuty umyślnego stworzenia niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślnego doprowadzenia do śmierci pięciu 15-letnich dziewcząt.