Dramat wydarzył się 30 czerwca 2020 r. wieczorem w Koszalinie. Rodzeństwo – Amelka (+4 l.) i Sebastian (+5 l.) – wypadli z okna mieszkania na 9. piętrze wieżowca przy ul. Władysława IV. Prokuratura rejonowa prowadziła śledztwo dotyczące narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia dzieci przez ich matkę.
- Ustalenia pozwoliły uznać, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Śmierć dzieci to był nieszczęśliwy wypadek. Tu nie było błędu w opiece. Śledztwo zostało umorzone – mówi Ryszard Gąsiorowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Matka była w mieszkaniu z czworgiem dzieci. Starsze dzieci - Amelka i Sebastian – były już w swoim pokoju gotowe do snu, dwuletnie kobieta wsadziła do łóżeczka ze szczebelkami, a najmłodszym zajęła się w kuchni. Musiała je jeszcze przewinąć i nakarmić. Z ustaleń śledztwa wynika, że nie miała wiedzy, że jej najstarsze pociechy potrafią już wspiąć się na parapet, złapać za klamkę w oknie. A właśnie to zrobiła Amelka, która wypadła jako pierwsza. Chwilę po niej wypadł Sebastian, który najprawdopodobniej wychylił się za bardzo w poszukiwaniu siostry. Matka dzieci miała wejść do ich pokoju właśnie wtedy, gdy jej syn wypadał przez okno.
Nieżyjące dzieci, których ciała leżały przed budynkiem, jako jeden z pierwszych zobaczył partner ich mamy. Wracał z pracy. W śledztwie miał zeznać, że dzień może dwa przed tragedią przyłapał Amelkę jak wchodzi na parapet, kazał jej zejść i powiedział, że nie wolno tak robić. Wiedzą na temat zachowania dziewczynki nie podzielił się jednak z jej mamą. Sądził, że grzeczna Amelka go posłucha.
Matka dzieci i jej partner po dramatycznym zdarzeniu zostali przebadani na obecność alkoholu w ich organizmie. Byli trzeźwi.
Rodzina do wynajmowanego mieszkania na 9. piętrze wieżowca przy ul. Władysława IV wprowadziła się na pół roku przed tragedią. Nie było tu policyjnych interwencji.