Oskarżony przyznał się do zabójstwa, choć zarzekał się, że nie chciał zabić, że nie kontrolować swoich działań i żałuje tego, co zrobił. „Gdybym tylko mógł cofnąć czas” – mówił na sali rozpraw. 10 lipca 2019 r. przyjechał na działkę w Dębczynie rowerem. Ojciec był tam już wcześniej. Wściekł się, że syn jest podchmielony. - Rękami mi wymachiwał, groził, złapał za szpadel, ale mu on wypadł w rąk. Podniosłem go i uderzyłem nim ojca kilkukrotnie – mówił Przemysław T. Gdy ojciec przestał dawać znaki życia, syn zaciągnął jego ciało na środek działki. Próbował wsadzić je do taczki, potem do samochodu. Nie dał rady. Oblał je olejem i zapalił zapałkę. Ta jednak zgasła. Ostatecznie ciało owinął plandeką, wsiadł na rower i pojechał do sklepu po piwo.
Według biegłych był poczytalny, gdy popełniał zbrodnię, o którą jest oskarżony. On sam na sali rozpraw mówił o swoich bardzo trudnych relacjach z ojcem, który miał do niego ciągłe pretensje, że nie pracuje, że popija, że nie idzie na swoje. W sądzie broniło brata rodzeństwo. Krzysztof T. twierdził, że ojciec wyśmiewał się z Przemka, źle go traktował. Sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy w 2013 r. zmarła matka. Nie miał wtedy już kto bronić Przemka. Renata T. mówiła, że ojciec zrobił z niego parobka. Ją rodzice przed laty wygonili z domu, gdy była w ciąży. Z domu pamięta picie i awantury. Matka była całkowicie podporządkowana ojcu. – Proszę sąd o najłagodniejszy wymiar kary dla Przemka. On jest pokrzywdzony przez los – mówił Krzysztof T.