Anna Ogrodowicz miała zaledwie kilka lat, gdy zaczęły się jej problemy ze zdrowiem. Wymacała sobie na głowie jakiegoś guza. Lekarz, do którego zabrała ją mama stwierdził, że to powiększony węzeł chłonny, że Anna ma ropne zapalenie migdałków, które jest tego przyczyną. Nigdy do końca nie wyjaśniło się, jaka była przyczyna jej późniejszych coraz poważniejszych problemów ze zdrowiem, ale najprawdopodobniej właśnie infekcja uszkodziła jej nerki. Mimo zabiegu wycięcia migdałków proces niszczenia nerek postępował, pojawiły się różne niepokojące objawy, takie jak obrzęki, krwiomocz, zatrzymanie moczu, coraz gorsze były wyniki badań krwi. Konieczne okazały się dializy. - Jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile tracę. Choroba odebrała mi normalne dzieciństwo, zamiast chodzić do szkoły i mieć kontakt z rówieśnikami miałam indywidualne nauczanie, nie mogłam chodzić na basen - wspomina kobieta.
Choroba wywróciła jej życie do góry nogami
Pacjenci dializowani często mówią, że bardzo dotkliwy jest rygor w ilości przyjmowanych płynów. Pani Annie wolno było przyjąć dwie szklanki płynów na dobę, wliczając w to wodę do popicia lekarstw, zupę, płyny zawarte w owocach. To bardzo mało. Jej choroba wywróciła do góry nogami życie całej rodziny. - Moja mama musiała zrezygnować z pracy i całkowicie poświęcić się opiece nade mną - wspomina.
Powrót do normalnego dzieciństwa
Gdy tylko zapadła decyzja o dializach oboje rodzice jej zgłosili się jako potencjalni dawcy. Okazało się, że oboje mogą jej oddać nerkę. Zapadła decyzja, że dawcą będzie tata. Dzięki temu pani Anna na dializach była tylko pół roku. Przeszczep odbył się 20 grudnia 1996 roku. Święta spędzili oboje w szpitalu, ale sylwestra spędzili w domu. W Poznaniu o operacji było bardzo głośno, to był w tym mieście pierwszy przypadek rodzinnego przeszczepu, gdzie dawcą nerki został ojciec. Pani Anna wspomina, że przeszczep umożliwił jej powrót do normalnego dzieciństwa. Mogła chodzić do szkoły, pływać, szaleć na dworze z rówieśnikami. Niestety, los okazał się okrutny, przeszczepioną nerkę zaatakowała choroba, stała się niewydolna.
Kolejnym dawcą został ośmioletni chłopiec
Niezbędny był powrót na dializy. Najpierw przez pół roku były to hemodializy, które wiązały się z codziennymi pobytami w szpitalu, potem przez 3,5 roku miała dializy otrzewnowe w domu wykonywane przez mamę. Lekarze wpisali ją na listę oczekujących na przeszczep. Postanowili, że tym razem spróbują z nerką od zmarłego dawcy. 22 czerwca 2003 roku zadzwonił telefon z informacją, że znalazł się dawca. Zabieg odbył się w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Dawcą był ośmioletni chłopiec. Pani Anna skończyła trzy kierunki studiów, zdobyła prawo jazdy i patent żeglarski. - Wyszłam za mąż, Zaczęłam jedno po drugim spełniać swoje marzenia. W tym to największe, ponad dwa lata temu zostałam mamą Hani - mówi pani Anna. Dziewczynka urodziła się trochę za wcześnie, ale nie ma żadnych problemów ze zdrowiem. O przeszczepie przypominały jej mamie tylko kontrole co kwartał oraz zażywane dwa razy dziennie leki.
Podarowana nerka nie zawsze starcza do końca życia
Podarowana nerka starzeje się szybciej, niż biorca, nie służą jej też leki immunosupresyjne. Nie zawsze starcza do końca życia pacjenta. Tak też stało się w przypadku pani Anny. Teraz ponownie jest dializowana i będzie dializowana minimum przez pięć lat, bo wykryto u niej nowotwór nerki własnej. - W takiej sytuacji trzeba czekać by była pewność, że nie ma przerzutów - wyjaśnia pani Anna, z którą spotkamy się na 14. Biegu po Nowe Życie w Wiśle.