Wyjazd do sanktuarium w Lourdes był ich marzeniem
Są w podeszłym wieku, z niepełnosprawnościami, cierpią na nieuleczalne choroby. Wierzą nie tylko w medycynę, ale przede wszystkim w Boga. Wyjazd do Sanktuarium Matki Bożej w Lourdes, gdzie mogli pomodlić się o zdrowie, był ich ogromnym marzeniem. Przez wiele miesięcy odkładali pieniądze, by móc odbyć tę ważną dla nich podróż. Z pomocą przyszedł Marian Będkowski, przedsiębiorca z Małopolski, który postanowił zorganizować im kilkudniowy wyjazd do Lourdes. Zapewnił transport na lotnisku, kupił bilety na samolot, zarezerwował nocleg w hotelu. Mówiąc krótko, zorganizował wszystko tak, by starsi, schorowani ludzie, którzy wcześniej nie doświadczyli lotu samolotem, nie znają języków obcych, czuli się zaopiekowani i bezpieczni.
- To osiem osób, które cierpią na poważne choroby, w tym nowotworowe. Najstarsza ma 80 lat. Wszyscy mają groszowe renty, z których z wielkim trudem odkładali każdą złotówkę na ten wyjazd. Nie mogłem odmówić im pomocy - mówi "Super Expressowi" pan Marian. - Sami nie daliby rady zorganizować sobie wyjazdu. Zapewniłem im transport, noclegi, kupiłem bilety na samolot, załatwiłem asystentów medycznych na lotnisku, nawet dopłaciłem, żeby wszyscy mieli priorytet przy wejściu na pokład. Oni nawet o tym nie wiedzieli.
"Jeszcze słowo, a pan nie poleci"
18 lipca cała grupa przyjechała na lotnisko w Krakowie-Balicach, by lotem o godz 11:15 wylecieć do Tarbes we Francji. Po odprawie wszyscy udali się do kolejki do bramki. Dwie osoby poruszające się na wózkach zostały zabrane na pokład przez obsługę lotniska. Pozostali czekali na wpuszczenie do bramki. Niespodziewanie organizator wyjazdu został wezwany, by ustawić się w zwykłej kolejce, mimo iż miał wykupiony priorytet. Pan Marian postanowił wyjaśnić tę sprawę z pracownicą obsługi Ryanair, która jego zdaniem, zachowała się w bardzo niekulturalny sposób.
- Powiedziała "jeszcze słowo, a pan nie poleci" - mówi mężczyzna. - A ja chciałem tylko wyjaśnić, dlaczego wyrzucono mnie z kolejki priorytetowej i odzyskać pieniądze, które zapłaciłem za ten przywilej. Ostatecznie stwierdziła, że nie zostanę wpuszczony na pokład.
Pan Marian poprosił o pomoc pracowników lotniska i ochronę. Na miejscu pojawił się również dyrektor lotniska. Wszyscy jednak stwierdzili, że w tej sytuacji niewiele mogą zrobić, gdyż jest to decyzja przewoźnika, w którą nie mogą ingerować.
Ostatecznie pozostali uczestnicy pielgrzymki zrezygnowali z podróży, gdyż stwierdzili, że nie mogą polecieć bez swojego opiekuna.
"To było upokarzające"
Osoby na wózkach, które były już na pokładzie samolotu, zostały z niego wysadzone. Nie zostały jednak przewiezione do terminala, lecz - jak twierdzi pan Marian - pozostawione same sobie na płycie lotniska.
- To było upokarzające. Wysadzając ich w taki sposób z samolotu, potraktowano ich jak śmieci! - nie kryje rozgoryczenia pan Marian.
Nerwowa atmosfera sprawiła również, że jedna z uczestniczek wyjazdu w pewnym momencie bardzo źle się poczuła. Trzeba było wezwać pogotowie.
- Miała bardzo wysokie ciśnienie - tłumaczy organizator wyjazdu. - Lekarze dali jej tabletkę pod język. Dzięki Bogu po chwili poczuła się lepiej.
"Zabrano im nadzieję"
Straty finansowe spowodowane niezrealizowanym wylotem są ogromne. Same bilety lotnicze w obie strony kosztowały ponad 12 tysięcy złotych. Do tego dochodzą również koszty transportu z lotniska i zakwaterowania. Łącznie można mówić o kwocie rzędu 20 tysięcy złotych.
Stracone pieniądze to jednak nie wszystko. Ogromny stres i niezrealizowane marzenie z pewnością na długo pozostaną w pamięci osób, które bardzo liczyły na ten wyjazd.
- Zabrano im nadzieję - podkreśla Marian Będkowski. - Przywiozłem ich do domu i obiecałem, że zrobię wszystko, żeby polecieli do Lourdes. Ale na pewno nie Ryanairem! Mam nadzieję, że wszyscy doczekają - dodaje.
Pan Marian zapowiada, że nie pozostawi tej sytuacji bez pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które do niej dopuściły.
- Z taką niesprawiedliwością nie można się zgodzić - mówi pełnomocnik pana Mariana, mec. Piotr Potocki z krakowskiej kancelarii Kania Stachura Toś. - Osobiście będę podejmował kroki prawne wobec przewoźnika - dodaje prawnik.
Co na to Ryanair?
Redakcja "Super Expressu" skontaktowała się również z biurem prasowym Ryanair, w celu wyjaśnienia tej nieprzyjemnej sytuacji.
W odpowiedzi otrzymaliśmy krótkie oświadczenie w języku angielskim, w którym czytamy m.in., że to "pasażer zaczął się źle zachowywać przy bramce wejściowej na lot" i "słusznie odmówiono wejścia na pokład". Jak dodali przedstawiciele Ryanair, pozostali pasażerowie mogli kontynuować podróż, jednak sami z niej zrezygnowali.