Mieszkańcy Podhala biją na alarm! Po zainstalowaniu pomp ciepła, które miały być ekologicznym i ekonomicznym rozwiązaniem, otrzymują rachunki za energię elektryczną przyprawiające o zawrót głowy. Sprawę opisała "Gazeta Wyborcza".
- Myślałem, że to będzie oszczędność, a płacę jak za luksusowy apartament. Jak tak mają wyglądać te ich "oszczędności" to niech biorą to ustrojstwo w diabli – żali się w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” mieszkaniec Skrzypnego pod Zakopanem. Mężczyzna pokazał redakcji rachunki, z których wynika, że za dwa miesiące ogrzewania domu pompą ciepła musi zapłacić aż 13 tysięcy złotych! Inny mieszkaniec Podhala relacjonuje, że od listopada do lutego wydał na ogrzewanie 9 tysięcy złotych, a temperatura w jego domu wynosiła zaledwie 17 stopni Celsjusza.
Skąd biorą się rachunki grozy za pompy ciepła na Podhalu? Ekspert wyjaśnia
Bartłomiej Rapacz, konsultant sprzedaży i doradca energetyczny z Podhala, tłumaczy w rozmowie z "GW", że przyczyną problemów często jest nieodpowiedni dobór urządzenia. - Większość problemów bierze się z tego, że ludzie kupują pompę ciepła jak pralkę przez internet, kierując się ceną i mocą – mówi Rapacz. Dodaje, że niektóre pompy ciepła są przystosowane do pracy w niskich temperaturach, a inne nie. Te tańsze, często importowane z cieplejszych stref klimatycznych, mogą nie być wystarczająco wydajne podczas mrozów. Tymczasem niskie temperatury na Podhalu nie są niczym zadziwiającym.
Rapacz wyjaśnia, że niektóre pompy ciepła tracą sprawność już przy -7 stopniach Celsjusza. W takiej sytuacji automatycznie włącza się grzałka elektryczna, która zużywa ogromne ilości prądu. - Bywa, że działa po kilka godzin dziennie. To potrafi dać zużycie w wysokości 100 kWh na dobę. Przy obecnych cenach za energię elektryczną to wydatek rzędu ponad stu złotych dziennie – wylicza ekspert.
Polecany artykuł:
Polski rynek pomp ciepła zalany tanią konkurencją z Azji?
Jeszcze do 2022 roku rynek pomp ciepła w Polsce rozwijał się bardzo dynamicznie. W 2022 roku zainstalowano około 200 tysięcy tych urządzeń, z czego polskie produkty stanowiły zaledwie 5-7 proc. W 2024 roku sprzedaż spadła do 50-80 tysięcy sztuk, a udział polskich pomp ciepła zmalał do około 3 proc.
Robert Galara, prezes Galmetu, największego polskiego producenta pomp ciepła, wystosował list do premiera Donalda Tuska, w którym alarmuje o zalewie rynku przez importowane, często niskiej jakości urządzenia.
- W 2022 r. nastąpił zalew polskiego rynku importowanymi (w sporej części z dalekiej Azji) pompami ciepła często niepotwierdzonej jakości i bez odpowiednich dokumentów czy certyfikatów, ale tanich. Brak systemu weryfikacji dokumentów urządzeń i poprawności ich montażu, które dotowane były w programie Czyste Powietrze, doprowadził do tąpnięcia na rynku i spadku zaufania do tej technologii – pisze Galara w liście.
Prezes Galmetu ostrzega, że taka sytuacja może doprowadzić do upadku polskich firm z branży i przejęcia rynku przez zagranicznych producentów. "Inwestycje w technologię, która miała stanowić koło zamachowe rozwoju polskich firm może doprowadzić firmy z 40-50-letnią historią do upadku a polski rynek przejmą firmy dalekowschodnie lub zachodnie, w których realizowane są krajowe programy wsparcia tych producentów, również z wykorzystaniem środków unijnych" – dodaje.
Morskie Oko zaśmiecone jak nigdy. To sprawka turystów
