– Piotrek był chory, leczył się. Znajomi radzili im, żeby go oddali do ośrodka, w którym miałby opiekę, ale oni nie chcieli – opowiada w rozmowie z "Super Expressem" przyjaciółka rodziny. Halina i Zbigniew w ocenie sąsiadów byli zgodnym i spokojnym małżeństwem. Mieli troje dzieci. Dwoje szybko się usamodzielniło. Trzeci, 38–letni Piotrek mieszkał z rodzicami. Od czasu do czasu dorywczo pracował.
Tylko najbliżsi wiedzieli, że leczył się psychiatrycznie. Jednak rodzice nie chcieli go oddać do ośrodka, mimo iż coraz trudniej było im razem mieszkać. – Piotrek nigdy nie był agresywny w stosunku do sąsiadów, ale był agresywny w stosunku do rodziców – powiedział "Super Expressowi" sąsiad rodziny. Potwierdzeniem jego słów są interwencje policji, które miały miejsce w mieszkaniu państwa K. Do założenia niebieskiej karty jednak nie doszło. Poniżej dalsza część artykułu.
Polecany artykuł:
Halina i Zbyszek byli bardzo religijni, mocno związani ze wspólnotą parafii Dobrego Pasterza w Krakowie. Należeli do formacji religijnych, często jeździli na pielgrzymki. Mieli dużo znajomych i byli bardzo lubiani. To właśnie wiara dawała im siłę, by mierzyć się z trudami dnia codziennego.
Syna do ośrodka oddać nie chcieli. – Nie wyobrażali sobie, żeby własne dziecko oddać w ręce obcych ludzi, zamierzali zajmować się nim aż do śmierci – powiedziała przyjaciółka małżonków. Tak też się stało. Prokurator postawił Piotrowi K. zarzut podwójnego zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, z pobudek zasługujących na szczególne potępienie. Mężczyzna przyznał się i złożył wyjaśnienia. Na temat stopnia jego poczytalności wypowiedzą się biegli z zakresu psychiatrii.