Prokurator Piotr Krupiński prowadził najbardziej medialne sprawy ostatnich kilku dekad, chociażby zaginięcia Iwony Wieczorek w Trójmieście czy zamordowania Iwony Cygan w Szczucinie. Większości z nich nie udało mu się rozwikłać. Teraz do grona jego wielkich porażek dołączyła kolejna. Mimo wielkiej determinacji i milionowych kosztów prokuratorowi Krupińskiemu nie udało mu się udowodnić winy Robertowi J., którego uważał za zabójcę Katarzyny Z. Podczas procesu w Sądzie Apelacyjnym doszło do niespodziewanego zwrotu akcji. Sąd Apelacyjny skorzystał z prawa do uzupełnienia materiału dowodowego. Postanowił przesłuchać dwóch świadków, którzy w procesie przed Sądem Okręgowym zeznawali incognito. To właśnie na podstawie tych zeznań sąd I instancji wydał wyrok skazujący Roberta J.
Przed obliczem Sądu Apelacyjnego pojawiły się dwie kobiety, matka i córka, które wraz z kolejnymi pytaniami sędziów i obrońcy coraz bardziej plątały się w zeznaniach i zaprzeczały temu co wcześniej mówiły. Sam fakt, że pierwsza z kobiet jako 7–letnia dziewczynka zapamiętała kilkusekundowe spotkanie na klatce schodowej, podczas którego - jak zeznawała - rozpoznała towarzyszącą Robertowi J. kobietę jako Katarzynę Z. w drodze do jego mieszkania, wydał się wszystkim nieprawdopodobny. W momencie gdy publiczność i dziennikarze usłyszeli co mają do powiedzenia świadkowie incognito na prokuratora Krupińskiego spadła zasłona wstydu. Wyrok inny niż uniewinniający nie mógł zapaść. I tak się stało.
Przeczytaj: Nielegalne wyścigi w Krakowie. Kierowcy zapłacą tysiące złotych
Sędzia Wojciech Domański w ustnym uzasadnieniu podkreślił, że Sąd Apelacyjny nie ma przekonania, że Robert J. jest niewinny, ale także nie ma pewności, że jest winny. Katarzyna Janiszewska, autorka książki o tej zbrodni, jako jedna z pierwszych dzieliła się wątpliwościami dotyczącymi winy Roberta J. – W toku pracy nad książką okazało się jednak, że nie ma twardych dowodów na winę Roberta J. Są tylko poszlaki i to też niezbyt mocne. Na jego niekorzyść przemawiało to, że pasował do portretu psychologicznego sprawcy sporządzonego przez profilerów. Ale do tego portretu mogło pasować wiele osób. To, że ktoś mógł coś zrobić nie oznacza, że faktycznie to zrobił. J. był obserwowany przez 25 lat i niczym się nie zdradził – mówi na łamach "Super Expressu".