Na początku września na zamkniętej grupie działaczy partii Wolność pojawiła się propozycja Grzegorza Batora, pełnomocnika wyborczego komitetu Berkowicza. W ofercie mowa jest o „niespodziance”, która ma być „atrakcyjną nagrodą” za zebranie największej liczby podpisów poparcia na listach potrzebnych do rejestracji kandydatów. Oprócz „niespodzianki” przewidziane były trzy „nagrody pocieszenia”.
O sprawie dowiedzieliśmy się od osób związanych z krakowskimi strukturami partii Wolność. O tym, że mogło dojść do złamania kodeksu wyborczego, byli współpracownicy Berkowicza poinformowali krakowską delegaturę Państwowej Komisji Wyborczej. PKW zawiadomiła prokuraturę, a ta kazała zbadać sprawę Policji.
Chodzi o możliwość naruszenia art. 497 kodeksu wyborczego, który zabrania między innymi udzielania korzyści finansowych i osobistych w zamian za zbieranie podpisów pod zgłoszeniem listy kandydatów. Złamanie tego przepisu może grozić grzywną do 50 tysięcy złotych.
Pełnomocnik wyborczy komitetu Grzegorz Bator twierdzi, że żadnej nagrody nie było, a nawet jeśli miała być, to mało istotna. - Chcieliśmy oferować nagrodę-niespodziankę, była tam mowa o przyjemnej nagrodzie. Z tym, że dla większości naszych działaczy zwykłe uściśnięcie dłoni Konrada Berkowicza czy możliwość zrobienia sobie z nim popularnego selfie jest już nagrodą przyjemną i niespodziewaną zarazem - mówi Bator. Konrad Berkowicz dodaje, że nikt nagrody w końcu nie otrzymał, nawet symbolicznej.
- Nie było powiedziane, co oferował Berkowicz, ale było powiedziane, że nagrody są atrakcyjne. To z pewnością nie było tak, jak tłumaczy Berkowicz, że to były smycze na klucze, bo to trudno nazwać atrakcyjną nagrodą - mówi naszym reporterom osoba ze środowiska Wolności. Przykładów rzekomego łamania przez krakowskie władze partii kodeksu wyborczego może być więcej. - To nie jest nic nowego. Ta praktyka była stosowana również w poprzednich wyborach. Polegało to na tym, że osobom, które zbierały listy, były później oferowane stanowiska przy obsadzaniu komisji wyborczych. Sprzedawano te podpisy w zamian za pracę w komisji, czyli podpinali się po prostu pod tę nagrodę pieniężną - twierdzi jeden z naszych informatorów, dodając, że praca w komisji wyborczej nie powinna być łączona z korzyścią finansową.
- Do nas przychodzą ludzie, zgłaszają się do komisji, oczywiście prosimy o zbieranie podpisów i czasem to robią, czasem nie, ale nie muszą. Wszyscy, którzy się zgłosili, dostali miejsce w komisji wyborczej - odpiera zarzuty Berkowicz.
Posłuchaj materiału Bartka Plewni, reportera Radia ESKA: