Sprawę przypomina "Gazeta Krakowska". Anna i Adam Bugajowie z Żywca pojechali do Białki Tatrzańskiej razem z dziewięciomiesięczną córeczką Darią. Dziewczynka kilka tygodni wcześniej miała infekcję. Rodzina szukała wytchnienia na Podhalu. Niestety, spotkał ją koszmar. Daria nagle zaczęła się źle czuć. Miała wysoką gorączkę. Trafiła do szpitala powiatowego w Zakopanem. Tam przyjęła ją Teresa B. O godz. 2.00 w nocy dziewczynka zaczęła wymiotować. Na jej malutkim brzuszku pojawił się plamy. Podejrzewano sepsę. Lekarze podali antybiotyk w kroplówce. Twarz dziewczynki puchła. Po godz. 4.00 podjęto decyzję, że Daria zostanie przetransportowana do szpitala. Teresa B. dzwoniła kilkanaście razy, by ponaglać osoby przygotowujące karetkę do wyjazdu. Jak relacjonują rodzice dziewczynki, w tym czasie Maciej W., lekarz szpitala w Zakopanem, przez blisko 15 minut zbierał się z parkingu do karetki. Między nim i Teresą B. doszło do awantury. Zabrakło noszy, by przenieść Darię do ambulansu. Ojciec musiał ją sam zanieść do karetki.
W ambulansie nie było także sprzętu dla niemowlaków. Maciej W. miał się udać po niego do budynku. Wrócił po... 42 minutach. A przecież liczyła się każde sekunda. Jazda do Krakowa trwała godzinę. Ostatnie chwile to już walka o życie dziewczynki. Stan dziecka był krytyczny. Kierowniczka karetki reanimowała je w asyście kierowcy, bowiem Maciej W. "gdzieś sobie poszedł". W sukurs przybyli ratownicy z Prokocimia, którzy usłyszeli krzyk zrozpaczonej matki. Było za późno. Dziewczynka zmarła. Sprawą zajęła się prokuratura. Biegli z Katowic uznali działania medyczne lekarzy z Zakopanego za prawidłowe. Biegły z Łodzi miał wątpliwości dotyczące leczenia farmakologicznego w szpitalu w Zakopanem. Poproszono więc o kompleksową opinię we Wrocławiu. Tamtejsi biegli uznali, że Teresa B. prawidłowo rozpoznała sepsę, ale powinna szybciej podać antybiotyk. Wytknęli brak pomiarów ciśnienia i założenia cewnika. Ich zdaniem transport był spóźniony. Ponadto miała obowiązek skontaktowania się z anestezjologiem, czego nie zrobiła.
Co do Macieja W. biegli uznali, że "nie ocenił samodzielnie stanu pacjentki, podjął się transportu niewłaściwie zabezpieczonego dziecka nie będąc specjalistą". Uznali, że dziecko nie miało monitorowanych parametrów życiowych, co było niedopuszczalne. Wskazano również brak decyzyjności lekarza, który nie zareagował na gwałtowne pogorszenie się stanu zdrowia dziecka bezpośrednio poprzedzające zatrzymanie krążenia i oddychania. Karygodne było też zdaniem biegłych oddalenie się od karetki tuż po przyjeździe i odstąpienie od udziału w czynnościach ratunkowych zwłaszcza, gdy nie było drugiego ratownika w karetce. Ostatecznie biegli uznali, że śmierć Darii nastąpiła w wyniku choroby, a nie błędów lekarskich. Ich działanie mogło, ale nie musiało doprowadzić do uratowania dziewczynki.
Polecany artykuł:
Sąd Lekarski uznał w 2018 roku, że Maciej W. nie dochował należytej staranności, gdyż nie podjął reanimacji dziecka po zatrzymaniu akcji serca. Zawieszono go w prawach wykonywania zawodu. Przed sądem nadal toczy się postępowanie w sprawie lekarza i Teresy B. Prokurator chce dla niego bezwzględnej kary półtora roku więzienia, zakazu wykonywania zawodu lekarza przez 10 lat i 10 tys. złotych na Fundusz Pokrzywdzonych. Z kolei dla Teresy B. domaga się grzywny 2500 zł oraz roku więzienia w zawieszeniu na rok. Rodzice dziewczynki chcą kary, ale tylko dla Macieja W. 13 października odbyła się kolejna rozprawa. Ojciec Darii nie zgadzał się na przesłuchanie dodatkowego świadka, o co wniósł oskarżony. Miała nim być żona lekarza. Mężczyzna chce jak najszybszego zamknięcia sprawy. Maciej W. i Teresa B. chcą być uniewinnieni. Dopiero w grudniu zapadnie wyrok w tej sprawie.
Źródło: Gazeta Krakowska