W jednym z urzędów pracownicę zaintrygował zamontowany w toalecie haczyk. Uznała, że pewnie zamontował go szef. Pomysł się jej spodobał, bo na haczyku mogła na przykład zawiesić torebkę. Jednak wkrótce haczyk z toalety zniknął. Okazało się, że wcale nie zamontował go kierownik instytucji. Sprawę zgłoszono na policję. Funkcjonariusze szybko doszli do wniosku, że w haczyku mogła być zakamuflowana kamera.
Funkcjonariusze przejrzeli monitoring w urzędzie i wytypowali mężczyznę, który zachowywał się dziwnie. Ustalili jego dane. Zatrzymali go i przeszukali jego dom. Tam zabezpieczono komputer, nośniki danych oraz dwie mikrokamery.
Policjanci odkryli, że mężczyzna już od wiosny montował na pewien czas kamery w toaletach urzędu, ośrodku zdrowia, w domach prywatnych (także w swoim) oraz innych miejscach. Kamery miały własne zasilanie, pamięć wewnętrzną oraz czujnik ruchu. Nagrywały ludzi w sytuacjach intymnych, m.in. w toaletach. Wstępne ustalenia wskazują, że być może również w sklepach odzieżowych. Funkcjonariusze ustalają, czy nagrania trafiły do sieci.
Mężczyźnie grozi kara pozbawienia wolności od 3 do 5 lat, ale jego ściganie uzależnione jest od złożenia stosownych wniosków przez osoby utrwalone na filmach.