- Akurat nie było mnie w domu, wiem, że syn miał odebrać paczkę, czekał na kuriera - opowiada nam mama Jacka L. (47 l.) z Kozłowa.
Dodaje, że kurier zadzwonił do niej, powiedział, że nikogo nie ma, a drzwi do domu są otwarte.
- Już wtedy wiedziałam, że coś się stało. Czułam to. Wracając do domu, ujrzałam sznur samochodów policyjnych, karetek, straży pożarnych nieopodal torów. Miałam najgorsze przeczucia - opowiada nam mama Jacka L.
Złe przeczucia niestety się potwierdziły. Policjant potwierdził, że mężczyzną leżącym pod kołami pociągu jest jej syn. Niedługo później, okazało się, że żyje. I…nic mu nie jest.
- Powiedzieli nam, że żyje i nic mu nie jest. Zabrali go jednak do szpitala, na badania - relacjonuje seniorka.
Tu historia okazuje się jednak nie tak szczęśliwa, jak na początku się wydawało.
Podczas badania lekarskiego, lekarze szybko natrafili na uraz głowy. Zrobili tomografię komputerową, która tylko potwierdziła ich przypuszczenia. Jacek L. (47 l.) miał złamaną kość czaszki, potrzebna była pilna operacja. Jeszcze tego samego dnia został przewieziony do szpitala w Krakowie i zoperowany. Teraz dochodzi do siebie.
- Syn, upadając, musiał uderzyć głową w szynę. Stąd to złamanie. Pociąg go przecież nawet nie tknął - podejrzewa matka.
W chwili wypadku 47–latek był pijany. Teraz grozi mu ogromna kara finansowa.