Na wspomnienie Gracjana S. (18 l.) mieszkańcy Ochodzy koło Krakowa milkną albo pospiesznie robią znak krzyża. Bo był i ciągle jest postrachem wsi. Jego pierwszą ofiarą został Sylwester Pacułt († 50 l.). Spokojny i lubiany, uczynny.
Pracował jako masarz. Ostatniego dnia 2018 r., w swoje imieniny, wybierał się do kościoła. Wyszedł z podwórka, gdy natknął się na Gracjana S., który miał wtedy zaledwie 16 lat. Młodocianemu bandycie, jak potem zeznał na procesie, nie spodobało się, że obszczekał go pies. Rzucił się z pięściami na Sylwestra. Przewrócił go i kopał, dopóki mężczyzna nie stracił przytomności.
- Nie poznałam syna… Był cały we krwi. Resztkami sił doczołgał się do domu. Zdążył mi powiedzieć, że pobił go młody S. - opowiada zrozpaczona Maria Pacułt. - Syn zmarł 3 miesiące później, nie odzyskawszy przytomności. Miał złamane kości oczodołu, nosa, szczęki - dodaje.
Gracjan S. trafił do zakładu poprawczego. Stamtąd szybko uciekł. - Chodził po wsi, jakby nic się stało, śmiał się ze mnie. Byłam przerażona - opowiada nam pani Maria.
Wtedy doszło do kolejnej tragedii. Gracjan S. wraz z dwoma kompanami pobił Jana Ś. (54 l.) na stacji benzynowej w sąsiedniej wsi. Skatowany mężczyzna także nie przeżył ataku bandytów. Gracjan S. przyznał, że podczas obu morderstw był pod wpływem narkotyków. Krakowski sąd za dwa pobicia zakończone śmiercią dwóch mężczyzn skazał Gracjana S. na zaledwie 6 lat więzienia.
- Co to za kara, to śmieszne - nie kryją wzburzenia mieszkańcy Ochodzy. Boją się chwili, kiedy Gracjan znowu pojawi się we wsi.