O kłopotliwym przypadku pana Ireneusza napisała krakowska "Wyborcza". Co ciekawe, niepłacący lokator sam udał się do mediów, gdzie przedstawił się nie jako wyłudzacz, za którego zapewne mógłby być uznany w pewnych kręgach, lecz ofiara nękania przez właścicielkę. Mężczyzna mieszka w jednym z lokali w bloku przy ul. Oboźnej w Krakowie od 2019 rok, uiścił jedynie niecałą kwotę ze pierwszy miesiąc oraz kaucję. Jak przekonuje, wpadł w problemy finansowe, choć prawnik właścicielki jest zdania, że był poważnie zadłużony jeszcze przed podpisaniem umowy. Pan Ireneusz, który zamieszkuje razem z córką i żoną, przekonuje w rozmowie z "Wyborczą", że chciał się dogadać, jednak po miesiącu - co w sytuacji niepłacenia nie dziwi - odcięto mu prąd, a następnie nękano go, pukano w godzinach nocnych, zaklejano zamki w drzwiach, a także próbowano przebić opony w samochodzie.
W pewnym momencie zdesperowana właścicielka postanowiła sięgnąć po nietypową metodę. Do mieszkania dokwaterowała barczystych, budzących respekt mężczyzn wraz z nie mniej okazałym psem podobnym do pitbulla. Atmosfera zrobiła się dość ciężka.
- Korzystają z moich sztućców, partnerka z dzieckiem są u znajomych, nie mogą tu teraz być. Partnerka przychodzi tylko po rzeczy, ja w nocy jestem sam z nimi - skarży się pan Ireneusz, cytowany przez "Wyborczą".
Jeden z dodatkowych lokatorów twierdzi, że pan Ireneusz groził mu, a jego towarzysz przebywa tam... dla ochrony. Mężczyzna ma podpisaną umowę, uważa, że to pan Ireneusz mieszka nielegalnie w bloku przy ul. Oboźnej. Tymczasem prawnik właścicielki, radca Marcin Wierzbicki, jest zdania, że pan Ireneusz w momencie podpisania umowy był poważnie zadłużony, zobowiązania sięgały 600 tys. zł. Tym samym mężczyzna miał świadomość jeszcze przed złożeniem podpisu, że nie będzie w stanie wywiązywać się z umowy.
- Przygotowaliśmy porozumienie, rozkładające należność na raty. Wydawało się, że osiągnęliśmy konsensus, ale gdy miało dojść do podpisania umowy, pan Ireneusz przestał się kontaktować - mówi Marcin Wierzbicki na łamach "Wyborczej".
Pan Ireneusz miał nie podpisać porozumienia, ponieważ nie spodobało mu się, że to on poniesie niewielkie koszty sporządzenia dokumentu. Sprytny lokator stwierdził ponadto, że kwitu nie podpisze, ponieważ w mieszkaniu nie ma prądu, co stanowi wadę. Pan Ireneusz najwyraźniej zapomniał, że prąd odcięto, ponieważ to on nie płacił za rachunki, choć - w myśl umowy - powinien.
Prawnik właścicielki przygotował już wniosek o eksmisję, ale lokator składa rozmaite wnioski, co przedłuża postępowanie. Zadłużony mężczyzna składa też kontr-pozwy. Marcin Wierzbicki zapewnia, że dokwaterowanie dodatkowych mężczyzn było jak najbardziej zgodne z prawem. Mężczyzna, który podpisał umowę został polecony przez znajomego prawnika. Okres najmu ma trwać trzy miesiące.
- Pan Ireneusz przebywa nielegalnie w mieszkaniu na cudzy koszt. Gdy pojawiła się możliwość wynajęcia tego mieszkania innej osobie, a właścicielka od dwóch lat ponosi koszt utrzymania, zdecydowaliśmy się wynająć, by cokolwiek odzyskać - wyjaśnia w rozmowie z "Wyborczą" prawnik właścicielki.
Sprawę zna również lokalna policja. Funkcjonariusze nie ukrywają, że sytuacja to - z ich perspektywy - dziecinada.
- Sytuacja jest znana policji, są zgłoszenia. Wy jesteście dorośli, więc dogadajcie się. Reszta w sądzie - powiedział funkcjonariusz zawezwany na miejsce.