Tragiczna burza na Giewoncie. Pioruny zabiły cztery osoby. Dzieci wśród ofiar
Tej tragedii w Tatrach nic nie zapowiadało. Ładna pogoda sprawiła, że pomimo dnia powszedniego, na szlaki wybrała się duża liczba turystów. Raz jeszcze okazało się, jak zdradliwa potrafi być aura w górach. 22 sierpnia 2019 roku około godz. 13.00 na Giewoncie rozpoczął się dramat, który naczelnik TOPR Jan Krzysztof porównał później do zamachu terrorystycznego. Nad popularnym szczytem rozpętała się gwałtowna burza z piorunami. Kto tylko mógł, uciekał w popłochu na dół, niestety wielu nie zdążyło się bezpiecznie ewakuować... Gromy uderzyły w łańcuchy pomagające turystom we wspinaczce, co spotęgowało tragedię. Metalowe elementy świetnie przewodziły prąd, rażąc kolejne osoby trzymające się za łańcuchy. Ładunek elektryczny był też "niesiony" przez mokre skały, w efekcie czego znajdujący się na nich ludzie spadali z dużej wysokości, doznając poważnych obrażeń. Po polskiej stronie Tatr zginęły wówczas cztery osoby porażone piorunami. Wśród ofiar była dwójka dzieci w wieku 10 lat oraz kobiety w wieku 24 i 46 lat. Piąty przypadek śmiertelny odnotowano na Słowacji. O potwornej skali dramatu świadczy liczba poszkodowanych. Łącznie ucierpiało aż 157 osób, spośród których 56 wymagało hospitalizacji.
Największa akcja ratownicza w historii Tatr
Akcja ratownicza po burzy na Giewoncie była wielkim sprawdzianem sprawności służb ratowniczych. W ewakuację turystów było zaangażowanych blisko 200 funkcjonariuszy TOPR, GOPR, straży pożarnej i Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Śmigłowce niemal bez przerwy wykonywały kolejne loty z poszkodowanymi, zapewniając im możliwie szybki transport do szpitala. Jednym z bohaterskich pilotów biorących udział w akcji był niedawno zmarły Wiesław Wiejak. - Duża liczba osób przypadkowych poparzonych, porażonych, z połamanymi nogami, ranami na twarzy i całym ciele. To było naprawdę dramatyczne zdarzenie, które w krótkim czasie przy pomocy wielu służb udało się opanować - opisywał skalę dramatu naczelnik TOPR Jan Krzysztof.