Sprawę opisała m.in. Gazeta Krakowska. Pani Stella mieszkała samotnie w bloku na krakowskiej Krowodrzy, w pobliżu Uniwersytetu Pedagogicznego. Starszą i schorowaną kobietą zajmowała się w czynie społecznym krakowska radna, Anna Pojałowska. Gdy weszła do mieszkania na początku kwietnia, w środku unosił się zapach spalenizny - kobieta paliła papierosy, od których zapaliła się pościel, a Pani Stella miała rany od poparzeń, z których sączyła się krew.
Czytaj też >>> Zmarł w kolejce do lekarza! Czekał 9 godzin, krwawił na oczach bliskich
Radna zadzwoniła do lekarza pierwszego kontaktu. Pielęgniarki środowiskowe wypisały skierowanie do szpitala i na transport sanitarny w celu "natychmiastowego leczenia w ZOZ z powodu oparzeń termicznych i chemicznych tułowia".
Kilka godzin oczekiwania
Pojałowska zadzwoniła do firmy zajmującej się transportem medycznym o godz. 10:19, gdzie usłyszała, że czas oczekiwania może wynieść nawet cztery godziny, co według wiceprezesa spółki OPC nie jest niczym nadzwyczajnym. Kolejne telefony radna wykonała po godzinie 14, przed 16, po 17, po 18:30 i 19:30. Ostatecznie transport medyczny przyjechał po godzinie 20, czyli po niemal dziesięciu godzinach oczekiwania. - Potraktowano schorowaną, cierpiącą, starszą osobę jak szmacianą kukłę - nie kryje oburzenia radna w rozmowie z "GK".
Zobacz też >>> Wielka akcja CBŚP w Krakowie. Zatrzymano m.in. byłego prezesa Wisły
Pacjentka w wieku 85 lat trafiła do szpitala MSWiA w bardzo ciężkim stanie, miała wiele przewlekłych chorób. Ciężko określić, czy opóźnienie transportu miało jakikolwiek wpływ na losy chorej - powiedziała Anna Boroń, lekarka szpitala wojskowego w rozmowie z Polsat News. Pani Stella została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej, dwa dni później zmarła.
Spółka nie poczuwa się do winy. Jej wiceprezes tłumaczy, że zespoły transportowe miały dużo pracy, a transport został wysłany najszybciej jak to możliwe.