Skrajnie zaniedbany kot z Zakrzowa trafił pod opiekę KTOZ. Zwierzę ma na głowie ogromnego ropnia! [DRASTYCZNE ZDJĘCIA]

2018-08-16 14:19

Inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zostali powiadomieni o skrajnie zaniedbanych zwierzętach we wsi Zakrzów, w gminie Stryszów. Właściciele posesji, na której znaleziono kota, nie przyznawali się do zwierzęcia. Kot miał ogromnego ropnia na głowie i wymagał natychmiastowego leczenia. Okazało się, że gmina zapewnia zwierzętom pomoc weterynaryjną tylko na papierze.

Dla inspektorów KTOZ to była wyjątkowa interwencja i to nie tylko pod względem skrajnego zaniedbania zwierzęcia, ale przede wszystkim podejścia urzędników do pomocy zwierzętom. Pracownicy KTOZ zostali powiadomieni o skrajnie zaniedbanych kotach na jednej z posesji w miejscowości Zakrzów. Po przybyciu na miejsce zastali pięknie wypielęgnowany trawnik i właścicieli, którzy twierdzili, że żadnych kotów nie mają, choć jeden z nich wybiegł z budynku, kiedy otworzyły się drzwi.

"Z domu po chwili wychodzi kobieta a wraz z nią czarny kot, który czmycha gdzieś za dom. Przedstawiamy się i mówimy, że mamy zgłoszenie w sprawie kotów – kobieta na to: „ale ja nie mam żadnych kotów!” – na takie dictum śmiejemy się i mówimy, że przecież widzieliśmy – „no tak, jest jeden kot”. Pytamy o drugiego – drugiego kota nie ma, dopytujemy, czy widują kota z rakiem – tak, przychodzi taki, ale nie jest ich, „na wsi koty łażą wszędzie” słyszymy" - napisali inspektorzy na swojej stronie na Facebooku.

Po chwili na posesji pojawił się drugi kot. Zwierzę miało ogromną narośl na uchu, wielkości pięści. Właściciele zaprzeczyli, że zwierzę należy do nich, ale kot nie uciekał przed mężczyzną, kiedy ten pomagał włożyć go do transportera. Inspektorzy o sytuacji powiadomili Urząd Gminy w Stryszowie. Urzędnik przekazał im namiar na gabinet weterynaryjny, z którym gmina ma podpisaną umowę na pomoc w nagłych przypadkach. Na miejscu okazało się jednak, że gabinet jest nieczynny, bo lekarz weterynarii od trzech lat jest na emeryturze. Wzywany jest tylko do przypadków, w których jedynym rozwiązaniem jest zastrzyk uśmiercający.

Ostatecznie kot trafił pod opiekę schroniska w Krakowie. "Zwierzę zostanie przebadane, nie wiemy, czy uda się mu pomóc – rak na uchu jest ogromny i „hodowany” prawdopodobnie od pół roku – tak twierdzili ludzie, z których posesji kot został zabrany, że mogą być już takie przerzuty, że kot nie ma szans na dalsze życie" - napisali inspektorzy.

KTOZ zwraca się z prośbą o pomoc w ustaleniu danych właścicieli kota. W pomoc Urzędu Gminy już nie wierzą.

Czytaj także: Rodzice maltretowali 2-miesięczne niemowlę. Jest akt oskarżenia

Zobacz TO WIDEO:

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki