Śmierć ciężarnej Doroty w Nowy Targu
Dorota trafiła do szpitala w Nowym Targu 21 maja. U kobiety doszło do przedwczesnego odpłynięcia wód płodowych. W placówce doszło do obumarcia płodu. W nocy z 24 na 25 maja Dorota zmarła. Przyczyną śmierci 33-latki były wstrząs septyczny, który spowodował niewydolność krążeniowo-oddechową. Bliscy kobiety nie chcą komentować działania personelu szpitala, zostawiając sprawę do wyjaśnienia odpowiednim instytucjom. Śmierć Doroty na nowo wywołała dyskusję dotyczącą zaostrzonego prawa aborcyjnego w Polsce. Znów przez kraj przetoczyła się fala protestów, podobnych do tych po śmierci Izabeli z Pszczyny pod hasłem "Ani jednej więcej".
Rzecznik praw pacjenta Bartłomiej Chmielowiec stwierdził, że w podhalańskiej lecznicy doszło do nieprawidłowości. - Doszło do naruszenia praw pacjentki, doszło do naruszenia prawa do udzielania świadczeń zgodnie z aktualną wiedzą medyczną, doszło do naruszenia praw pacjenta do udzielania świadczeń zdrowotnych z należytą starannością, ale również w zakresie naruszenia prawa pacjenta do uzyskania rzetelnej klarownej informacji o stanie zdrowia i tego, jaki jest plan terapeutyczny wobec tego pacjenta, a również stwierdziliśmy naruszenie praw pacjenta do dokumentacji medycznej w postaci nierzetelnego jej wypełniania i braków w dokumentacji - powiedział Bartłomiej Chmielowiec. Śledztwo dotyczące śmierci Doroty w Nowym Targu prowadzi Prokuratura Regionalna w Katowicach. Kobieta została pochowana razem z nienarodzonym synkiem, Wojtusiem.
- Pacjentka przez cały pobyt była otaczana opieką i troską ze strony pracowników. Była również informowana o stanie zdrowia swoim i dziecka. Rozumiała sytuację, jako osoba zawodowo związana ze środowiskiem medycznym. Zadbaliśmy o to, by zarówno ona, jak i rodzina, otrzymała wsparcie ze strony psychologa - napisał w oświadczeniu Szpital w Nowym Targu.
Pacjentka o sytuacji Doroty
"Uwaga" TVN dotarła do Katarzyny, pacjentki nowotarskiego szpitala, która była w podobnym stanie, co Dorota. - To mogłam być ja. Ten sam szpital, ten sam dzień, ta sama noc. Płakać mi się chce - powiedziała kobieta. Sama straciła dziecko. Katarzyna przyznała, że lekarze nie chcieli przyspieszyć akcji porodowej. Twierdzi, że podobnie jak Dorota nie była informowana o możliwym wystąpieniu sepsy. - Dziecko nie przeżyło, ale ja mam się dobrze, mam dobre wyniki badań. Mogę powiedzieć, że miałam szczęście. Szczęście w nieszczęściu - powiedziała kobieta.
Katarzyna była częściowo świadkiem tego, co wydarzyło się w nocy z 24 na 25 maja. - Koło godziny 22:00 z sali naprzeciwko, albo obok, zaczęły dochodzić bardzo nieprzyjemne dźwięki - mówi kobieta. - Jak już się dowiedziałam o sytuacji pani Doroty, pomyślała, że to mogła być ona. Zapytana o wspomniane dźwięki, dodaje: Głośne, jak kogoś, kogo ciągnie na wymioty, z tym że to nie było takie standardowe naciąganie, jak w zwykłej chorobie. Słychać było ból. To właśnie było słychać i czuć, że już ją tam gdzieś rozrywa. Jak miałam drzwi zamknięte, ale to było strasznie głośne, jakby to się działo zaraz obok mnie - opisuje pacjentka szpitala. Dorota prawdopodobnie wielokrotnie, co pół godziny wzywała pomocy lekarskiej za pomocą dzwonka, co również słyszała pani Katarzyna.