Wojna zastała Tatianę i jej rodzinę w rodzinnych stronach pod Kijowem.
– Mieszkamy 20 kilometrów od stolicy. Zaczęło się nad ranem, postanowiliśmy uciekać. Zaczęłam pakować rzeczy, ale nasz 15–letni syn nie chciał jechać, chciał zostać z ojcem i walczyć – opowiada nam Tatiana, którą spotykamy na dworcu PKP w Krakowie. Kobieta wraz dziećmi dotarła dziś (poniedziałek) do Polski pociągiem. Cały jej bagaż to dwa plecaki i torba i najpotrzebniejszymi rzeczami. Podróż trwała dwa dni.
– Jechaliśmy, a za oknem widzieliśmy jak Rosjanie bombardują nasz kraj. Płonęły wioski, zwłaszcza w okolicy Wasylkowa było strasznie. Potężne płomienie i huk samolotów – mówi. Dodaje, że przez 10 godzin pociąg stał w miejscu, niedaleko granicy w Polską. Podróż rodziny trwała w sumie dwa dni. – Pociąg był pełny ludzi, którzy uciekali przed wojną tak jak my. Był taki ścisk, że nie można było nawet ręki rozprostować, dzieci jechały na kolanach matek, w różnym wieku i starsze jak moje i całkiem małe – mówi Tatiana. Na Ukrainie został jej mąż Jurij oraz rodzice, którzy mieszkają w Kijowie. – W Charkowie został mój brat z żoną i małymi dziećmi. Gdy trwają naloty chowają się do łazienki – opowiada. Tatiana jest w Polsce pierwszy raz. W Krakowie nie ma ani rodziny ani znajomych. Gdy ją spotkaliśmy na dworcu PKP nie miała gdzie spać. Zadzwoniliśmy z pytaniem do Łukasza Wantucha, radnego Krakowa gdzie najlepiej się zgłosić, by szybko Tatiana wraz z dziećmi mogła otrzymać lokum. Jego odpowiedź nas zaskoczyła. – Mogę przyjąć ich u siebie – powiedział Łukasz Wantuch. Faktycznie po kilkunastu minutach przyjechał po Tatianę i jej dzieci na dworzec. Takich rodzin jak Tatiana jest w Krakowie wiele. Nie wszyscy wiedzą, jaka pomoc została przygotowana dla uchodźców z Ukrainy. Są wyczerpani i przerażeni. Mimo iż cieszą się, że dotarli w bezpieczne miejsce myślami są na Ukrainie, gdzie zostali ich najbliżsi.