Znachor spod Krakowa

Tomasz S. broni się przed sądem. Generatorem plazmy wyganiał patogeny. Chore na raka kobiety zmarły. "Żona zmarła mi na rękach"

2025-03-26 12:54

Tomasz S. (56 l.) parał się medycyną holistyczną i naturoterapią. Za duże pieniądze pomagał wszystkim, którzy się do niego zgłosili. Panaceum na wszelakie dolegliwości miały być generatory plazmowe. Odpowiednia częstotliwość generatora, terapia naświetlania i "pyk", patogenu nie ma, klienci czują się lepiej. Żarty się skończyły, gdy zmarły na raka dwie pacjentki znachora spod Krakowa. Teraz mężczyzna stoi przed sądem oskarżony o to, że naraził kobiety na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia, dopuścił się wobec nich oszustwa oraz świadczył usługi medyczne bez uprawnień.

Teraz Tomasz S. gorąco zaprzecza, by podawał się za lekarza czy też medyka. Nie przyznał się do winy i twierdzi nawet, że nie namawiał nikogo do porzucenia tradycyjnej terapii, ani też nie sugerował, by jego generatory, które wynajmował, zdaniem jednej ze świadków, nawet za 250 zł dziennie, mogły kogokolwiek wyleczyć. Bije od niego buta i arogancja. Twarz wyraża pewność siebie.

Inaczej czują się bliscy dwóch kobiet, które w wyniku zaufania, jakie okazały "znachorowi". Karolina G. (+35 l.) oraz Urszula K. (+66 l.) ujrzały szansę na wyleczenie choroby nowotworowej używając generatorów plazmy, które oferował S. Dziś bliskim ofiar pozostaje tylko je opłakiwać stawiając na nagrobku znicze. I liczyć na to, że Sąd Rejonowy Katowice Wschód w Katowicach uzna go za winnego wszystkich zarzuconym mu czynów.

- To on doprowadził do śmierci mojej córki, skrzywdził nas, skrzywdził naszą wnuczkę, zrobił biznes z ludzkiego życia - mówił na pierwszej rozprawie ojciec Karoliny, pan Eugeniusz.

Wtórował mu wdowiec po pani Urszuli.

Żona zmarła mi na rękach pierwszego kwietnia, w moje urodziny - mówił ze łzami w oczach pan Władysław. - Pan ją doprowadził do śmierci - dokończył zwracając się wprost do Tomasza S. Ten jednak nawet nie spojrzał w stronę pokrzywdzonego.

Tomasz S. wynajął wziętego krakowskiego adwokata Łukasza Chmielniaka. Na swej działalności zarabiał więcej niż godnie. Tylko od obu nieżyjących kobiet zainkasował, jak wyliczyli śledczy, 45 tys. zł.

"Nigdy nie słyszałam, żeby Tomasz S. tytułował się lekarzem"

We wtorek w sądzie na wniosek obrońcy Tomasza S. zeznawały jako świadkowie trzy kobiety. Jedną z nich była żona oskarżonego, Jolanta S. Dwie inne, to osoby korzystające z jego urządzeń, obie twierdziły, że interesują się "medycyną niekonwencjonalną". To Edyta P. i Agnieszka B. Sąd zaczął od wysłuchania Edyty P., czynnego lekarza psychiatrii. Zaczęła od opisania urządzeń oferowanych przez S. swoim klientom. - To absolutnie naukowa metoda, związana z fizyką, opiera się na tym, że na podstawie częstotliwości, które generuje każdy żywy organizm, można to wykorzystać przeciw niemu, jeśli jest to np. patogen - opowiadała pani doktor.  - Korzystałam z tych generatorów i byłam bardzo zadowolona z wyników, czyli poprawy mojego stanu zdrowia. Taki generator to czysta fizyka. (...) Czysta nauka. Generator można tak zaprogramować, żeby działał na, dokładnie, częstotliwość związaną z danym patogenem i go likwidował - dodawała.

Edyta P. starannie unikała używania słowa "leczyć" i "leczenie" w odniesieniu do proponowanych przez S. maszyn. Generatory miały tylko "usuwać patogeny". Zaprzeczyła też, by Tomasz S. utrzymywał, że jest lekarzem. - Nigdy nie słyszałam, żeby Tomasz S. tytułował się lekarzem. Nie czułam się tak, jakbym była w gabinecie lekarskim. To był normalny pokój, gdzie było biurko i był pan Tomasz i rozmawialiśmy. On zaprogramował generator na podstawie moich częstotliwości patogennych i ja go potem używałam, miałam go wypożyczony. Poza tym zawsze była to rozmowa na zasadzie, że on mi pokazuje możliwości, które może wykorzystać, ale nigdy mnie do tego nie namawiał, to był mój wolny wybór - zarzekała się lekarka.

Generatorami plazmy usuwał nowotwory, dwie kobiety zmarły

"Łapie mnie pan za słowo"

Gdy przyszła kolej na pytania prokuratora ten dociekał, czy zidentyfikowanie owych patogenów w organizmie można nazwać diagnozą. - To raczej weryfikacja niż diagnoza, diagnozą zajmuje się lekarz, a pan S. nie jest lekarzem - stwierdziła.

Czy to tylko taka jest dla pani różnica - dopytywał prokurator.

- Łapie mnie pan za słowo. Nie bardzo rozumiem do czego pan prokurator dąży... - odpowiadała świadek.

Wtedy oskarżyciel zapytał nieco inaczej: - Pani użyła stwierdzenia, że dzięki panu S. i jego urządzeniu zostały usunięte patogeny z pani organizmu, czy można to uznać za leczenie przyczynowe?

- Nie nazwałabym tego leczeniem, tylko użyciem urządzenia w celu usunięcia patogenu, to zupełnie co innego - przekonywała Edyta P.

- Dlaczego? Czy gdyby tak potrafił lekarz, to było by to leczeniem - dociekał dalej prokurator.

- Leczenie, o które mnie pan pyta, to leczenie za pomocą farmakoterapii, psychoterapii... Próbuje mnie pan wciągnąć w jakąś grę słów, po prostu nie rozumiem, o co panu chodzi - mówiła Edyta P.

- Pytanie było proste, czy użycie generatora celem usunięcia patogenu jest leczeniem przyczynowym? A jeżeli nie, to dlaczego - nie odpuszczał prokurator.

Wówczas wtrącił się Tomasz S. i zapytał: - Czy usunięcie patogenu powoduje zlikwidowanie choroby?

Absolutnie nie - padło w odpowiedzi z ust Edyty P.

Jednak śledczy wciąż oczekiwał odpowiedzi na pytanie zadane przez siebie wcześniej. - Nie potrafię panu odpowiedzieć. Po prostu - zakończyła Edyta P.

Potem zeznawała Agnieszka B. (50 l.), właścicielka cukierni. - Jestem zainteresowana medycyną niekonwencjonalną. Posiadałam już jedno takie urządzenie, które działa na zasadzie częstotliwości. Jedna z klientek poleciła mi pana S. Pojechałam do niego i wypożyczyłam odpłatnie urządzenie. Po miesiącu używania dolegliwość, która mi dokuczała, ustąpiła, więc można powiedzieć, że generator pomógł - opowiadała Agnieszka B. - Pan Tomasz nie przedstawiał się jako lekarz - dodawała pani Agnieszka.

Co mówiła żona Tomasza S.?

Co ciekawe, jako jedyna z zeznających kobiet powiedziała, że Tomasz S. ją "wyleczył". W dodatku odpowiadając na pytanie zadane właśnie przez oskarżonego. Jako ostatnia przed obliczem sądu stanęła żona Tomasza S., pani Jolanta, farmaceutka i fitoterapeutka. - Nie słyszałam, żeby mój mąż powiedział kiedyś, że lekarze nie zwalczają przyczyn chorób. Nie słyszałam również nigdy, by mąż stwierdził, że nie leczy, tylko przywraca zdrowie - zarzekała się odpowiadając na pytania prokuratora.

 Sąd odczytał jej zeznania złożone w śledztwie. "Teraz mąż zajmuje się medycyną holistyczną i naturoterapią. Skupia się głownie na wynajmowaniu generatorów plazmy. Jedni przyjeżdżają wynająć generatory, inni natomiast po różne porady. W trakcie takich wizyt mąż nigdy nie przedstawiał się jako lekarz, byłam obecna przy wielu takich wizytach, ale nie przy wszystkich. Z tego co zauważyłam, to niektórzy na początku zwracali się do męża panie doktorze, ale mąż zawsze wyjaśniał, że nie jest lekarzem, że zajmuje się naturopatią i eliminuje patogeny z organizmu. Była kiedyś taka sytuacja, że ktoś napisał do niego w sms-ie "panie doktorze" i to ja odpisałam, że pan doktor jest zajęty. Jeśli ktoś został w tym zakresie wprowadzony w błąd, to przeze mnie. Ten mój zwrot wynikał z nawyku, jaki mam z apteki. Wiele lat pracuję, także wiele osób przez te lata zwracało się do mnie "pani doktor". (...) Generator nie zastępuje leczenia, to są działania niezależne od siebie, wręcz przeciwnie - mąż polecał swoim klientom, aby sprawdzali u lekarza stan swojego zdrowia. Czasem też polecał dobrych lekarzy, których znał. W instrukcji generatora nie ma żadnych przeciwwskazań do używania go w chorobie nowotworowej, jeśli ktoś bierze chemię, to generator może pomóc. Pomaga oczyścić krew, doprowadza do szybszej regeneracji" - odczytał sędzia zeznania, które Jolanta S. potwierdziła.

W procesie teraz nastąpi dłuższa przerwa. Kolejny termin został zaplanowany dopiero w lipcu.

Super Express Google News

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki