Tymon Imielski urodził się 13 sierpnia. Początkowo nic nie wskazywało na jakiekolwiek problemy - chłopiec dostał 10 punktów w skali Apgar, a jego rodzice nie kryli szczęścia. Według lekarzy, noworodek reagował na światło w czasie badania i został w stanie bardzo dobrym wypisany do domu.
Po około dwóch tygodniach rodzice zauważyli, że Tymek ma niestandardowy kształt źrenic. W dodatku były sztywne i nie reagowały na światło. Pod pewnym kątem można było zauważyć charakterystyczny odblask. Rodzice chłopca próbowali umówić się na wizytę u okulisty, co nie było łatwe. Po nieskutecznych próbach pojechali do lekarza rodzinnego, który z niepokojem zasugerował, że to może być siatkówczak (nowotwór złośliwy oka - przyp. red.).
Medyk natychmiast skontaktował się ze Szpitalem im. Żeromskiego w Krakowie i umówił wizytę dla Tymka.
- Wychodząc z ośrodka w Olkuszu pojechaliśmy do Krakowa, gdzie Tymona zbadało kilkoro lekarzy. Nie potrafili oni jednak stwierdzić, co dokładnie dolega synkowi. Wtedy zaczęliśmy krążyć od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala - mówi w rozmowie z Super Expressem Paulina Imielska, mama Tymka.
W końcu rodzice trafili do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, gdzie badanie pod narkozą wykluczyło siatkówczaka. Lekarze stwierdzili wrodzoną wadę rozwojową siatkówki w obu oczach, ale nie potrafili wskazać przyczyny schorzenia czy planu leczenia. Tymona wypisano 11 września jako dziecko niewidome bez możliwości leczenia. Jak zaznacza Pani Paulina, w CZD była sama ze względu na epidemię koronawirusa. Gdy usłyszała diagnozę, pomyślała, że to wyrok.
- Gdy człowiek słyszy taką diagnozę, po prostu się z nią nie zgadza (...) Nie spałam całą noc, przeszukiwałam internet w poszukiwaniu klinik okulistycznych na całym świecie, które mogłyby pomóc Tymkowi. To właśnie wtedy trafiłam na Yoshihiro Yonekawę, lekarza z Wills Eye Hospital w Filadelfii - zaznacza mama chłopca, nie kryjąc łez.
To w nim rodzice pokładają całą nadzieję. Nic dziwnego, jest to bowiem jeden z najlepszych specjalistów zajmujących się chorobami siatkówki, także o podłożu genetycznym. Jest w stanie operować tak małe dzieci bez ryzyka powikłań. Doktor Yonekawa zapoznał się już z historią choroby Tymona i zadeklarował gotowość przyjęcia chłopca po ukończeniu trzeciego miesiąca życia. Leczenie w Stanach Zjednoczonych ma potrwać miesiąc i jest bardzo kosztowne.
- Dostaliśmy wycenę opiewającą na blisko 200 tysięcy złotych. Nie jesteśmy w stanie tak szybko zorganizować tak dużych pieniędzy. Leczenie w USA potrwa miesiąc, musimy się wtedy tam utrzymać. Dlatego zdecydowaliśmy się na zbiórkę - mówi Paulina Imielska i prosi o pomoc.
Na koncie fundacji Siepomaga.pl udało się już zgromadzić ponad 120 tysięcy złotych. Pomóc może każdy, wpłacając nawet najdrobniejszy datek. Wystarczy kliknąć tutaj i przejść do zbiórki. Na Facebooku powstała też specjalna grupa z licytacjami na rzecz chłopca.
Polecany artykuł: