Sceny grozy rozegrały się w niedzielę, 26 kwietnia. Pani Beata jechała ścieżką rowerową w stronę Bochni, gdy zobaczyła przed sobą mężczyznę także na rowerze, z psem, podążającego w tym samym kierunku co ona.
ZOBACZ: Szczyt głupoty, motocyklista mógł zginąć na własne życzenie! Co on chciał osiągnąć? WIDEO
Polecany artykuł:
- Ze względu na to, że rowerzysta był z psem krzyknęłam do niego "uwaga", by wiedział, że nadjeżdżam - opowiada pani Beata. Dodaje, że mężczyzna ją słyszał i widział, bo się zatrzymał i odwrócił głowę w jej stronę.
Niestety podczas mijania doszło do wypadku. Spłoszony pies szarpnął swojego właściciela i obaj znaleźli się na środku ścieżki. Pani Beata odbiła się od mężczyzny, wpadła na psa, a potem na asfalt. - Myślałam, że mam przebite płuca, nie mogłam złapać tchu - wspomina ogromny ból, jaki w ciągu ułamka sekundy przeszył jej ciało. W tym czasie jedyny świadek wypadku zamiast jej pomóc, zaczął uspokajać swojego psa, po czym wziął zwierzę i odjechał, nie oglądając się za siebie, ani nie słuchając próśb leżącej kobiety.
- Prosiłam go, żeby wezwał pomoc, bo nie wiedziałam ani gdzie dokładnie jestem, ani czy będę w stanie sama wezwać karetkę. Tymczasem pan powiedział, bym się zamknęła i spier… bo jestem histeryczką - opowiada nam zdruzgotana kobieta.
Pani Beacie pomogli dopiero trzej nastolatkowie, którzy przejeżdżali tą trasą. W szpitalu okazało się, że uraz jest bardzo poważny, bo ma złamany kręgosłup.
- Jeden z kręgów klatki piersiowej jest złamany, mam liczne otarcia i uraz głowy. Przez najbliższe sześć tygodni nie mogę nic podnieść, nawet siatki z zakupami. Jestem zdana na pomoc innych, bo w przeciwnym razie zostanę kaleką - dodaje poszkodowana.
Policja szuka mężczyzny. Za nieudzielenie pomocy grożą mu trzy lata więzienia.