Kraków był jednym z pierwszych miast, w których wprowadzono takie stacje. Rowerzyści mogli dzięki nim podreperować swoje jednoślady. - To były proste narzędzia, które miały służyć temu, żeby dało się dokręcić koło, dopompować, wymienić przebitą dętkę - mówi Michał Pyclik z Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu.
Narzędzia jednak znikały, fundowano więc kolejne. Te również kradziono i tak w kółko. - Były niszczone, kradzione, uszkadzane. Myśmy je wielokrotnie naprawiali, uzupełniali - mówi Pyclik. - Tempo ich dewastacji było rzeczywiście duże - dodaje.
Urzędnicy postanowili dać sobie spokój, między innymi ze względu na koszty utrzymania stacji. - Ilość dewastacji jest zbyt duża, by to ciągle naprawiać. Choć same te narzędzia były typowe. Tutaj chodziło o to, żeby były proste i tanie, żeby się nie opłacało ich nikomu kraść - tłumaczy Pyclik. - Widać, że jednak nie jesteśmy jeszcze gotowi, aby tego typu narzędzia były dostępne w przestrzeni publicznej - mówi.
Więcej szczegółów w materiale Marcina Kozielskiego, reportera Radia ESKA: