Znachor z Bysiny koło Myślenic
Podawał się za lekarza medycyny holistycznej, zbudował wokół siebie legendę, że jest lekarzem, który przez ostatnie 20 lat przyjmował pacjentów we Francji. Na leczenie mieli do niego przyjeżdżać nawet profesorowie z Polski. Faktycznie Tomasz Sz. nigdy nie był nawet studentem żadnej medycznej uczelni. Jak wynika z ustaleń śledczych urodził się w Nisku na Podkarpaciu i z wykształcenia jest nauczycielem. Ogłaszał się w internecie, a w Krakowie przy ul. Józefińskiej miał nawet swój gabinet (obecnie zamknięty). Swoich "pacjentów" przyjmował w domu, w Bysinie koło Myślenic (woj. Małopolskie).
- W czerwcu 2022 roku, lekarz rodzinny skierował moją żonę do szpitala, ze względu na bardzo złą morfologię krwi. Tam zrobiono jej tomografię, która ujawniła guza wielkości 3 cm na ogonie trzustki. Według opinii lekarzy ten guz był operacyjny. Wypisano żonę ze szpitala z zaleceniem, by jak najszybciej zrobiła rezonans i biopsję - opowiada pan Władysław w rozmowie z "Super Expressem"
- Rezonans potwierdził guza, na biopsję umówiłem żonę na 14 lipca. W międzyczasie nasz wspólny kolega, któremu opowiedziałem o problemach zdrowotnych Urszuli namówił żonę na wizytę u Tomasza Sz. Przedstawił go jako lekarza, powiedział, że tylko on może pomóc żonie. Pojechaliśmy do Bysiny. Ten kolega nas zaprowadził i towarzyszył podczas wizyty. Ja po 15 minutach zorientowałem się, że to jest oszust. Otworzył nam drzwi, na głowie miał okrągłą indyjską czapeczkę. Zaczął pokazywać żonie lalki, oglądał dłonie, przykładał łańcuszki. Żona pokazała mu wynik z tomografii, a on go pooglądał i zaczął się śmieć. "Pani nie ma żadnego nowotworu powiedział". Niestety żona mu uwierzyła - mówi naszej dziennikarce zrozpaczony mężczyzna. Dalszy ciąg materiału znajdziecie pod galerią ze zdjęciami.
Tomasz Sz. leczył Urszulę generatorem plazmowym
- Ja wyszedłem nie mogłem słuchać tych bzdur. Zanim jednak wyszedłem, Tomasz Sz. powiedział, żeby nie robić żadnej biopsji, twierdził, że organizm Urszuli opanowały patogeny. Po wyjściu z tego gabinetu udałem się do sąsiadów, zapytałem co to za człowiek, ale żaden nic mi nie chciał powiedzieć. Wizyta żony trwała jeszcze 3 godziny. Zawołała mnie na koniec, żebym zapłacił. Tomasz Sz. wziął 1000 złotych (750 za wizytę, plus 250 za plastry na nogi). Żona umówiła się z Tomaszem Sz. na dalsze leczenie generatorem plazmowym. Tomasz Sz. przywiózł to urządzenie do Katowic, mnie nie było wtedy w domu – opowiada mąż zmarłej Urszuli.
Według jego relacji terapia generatorem polegała na codziennym naświetlaniu przez 3-4 godziny. Miała trwać miesiąc, podczas którego 66–latka nic nie jadła, tylko przyjmowała płyny. Po miesiącu terapii generatorem Tomasz Sz. pojawił się w Katowicach po pieniądze za wypożyczenie maszyny. Policzył 250 złotych za każdy dzień i nastawił program na kolejny miesiąc. Po tym czasie pani Urszula zgłosiła Tomaszowi Sz. przez telefon, że czuje się gorzej.
- Bardzo schudła, źle się czuła. On jej powiedział, żeby wysłała mu MMS-em zdjęcie swoich powiek i stwierdził, że żona ma COVID. Zalecił kolejny miesiąc naświetlań. Zrobiliśmy test na COVID żaden nic nie wykazał. W końcu w październiku żona zgodziła się pójść do lekarza. Rodzinny zlecił badania. Wyniki były dramatyczne, kwalifikowały do natychmiastowego przetoczenia krwi. Dostała skierowanie do szpitala. Od razu zadzwoniła do Tomasza Sz. i mu o tym powiedziała.
- Do mnie z tą informacją zadzwonił syn. Natychmiast pojechałem do domu, ale Tomasz Sz. pierwszy tam dotarł, zabrał generator i zawiózł żonę do szpitala nakazując jej po drodze, by nikomu nie mówiła kto i w jaki sposób ją leczył. Teraz wiem, że chciał w ten sposób zatrzeć ślady swojej działalności. Mimo protestów żony powiedziałem lekarzowi, jak się "leczyła" przez ostatnie trzy miesiące. Zawiadomiłem także prokuraturę. Niestety w tym czasie guz urósł dwukrotnie, a stan żony nie nadawał się do operacji. Zmarła 1 kwietnia w moje urodziny, na moich rękach. Przed śmiercią zdążyła jeszcze złożyć zeznania. Za to "leczenie" Tomasz Sz. otrzymał 17 tysięcy złotych - tak brzmi dramatyczna historia, którą przeżył Katowiczanin.
Makabryczna zbrodnia w Woli Szczucińskiej. Wstrząsające wyniki sekcji zwłok dziewczynek
Znachor z Małopolski naraził więcej osób
W toku śledztwa okazało się, że 66-latka z Katowic nie była jedyną osobą, którą Tomasz Sz. naraził na niebezpieczeństwo utraty życia. Śledczy ustalili, że 2021 roku "leczył" 35-letnią kobietę Karolinę G., ze zdiagnozowanym nowotworem złośliwym piersi. Wmówił jej, że nie ma raka, zalecił naświetlanie za pomocą generatora plazmowego, dotykał nóg kamieniami i kręcił sprężynką. Namówił do odstawienia leczenia onkologicznego i zapewniał, że uzdrowi ją za pomocą plastrów oczyszczających i maty z kamieni. Za swoje leczenie zażądał 28 tysięcy 600 złotych. 35-latka zapłaciła znachorowi kolejne 15 tysięcy za rekwizyty, które jej zalecał.
Prokuratura oskarżyła Tomasza Sz. o oszustwa na szkodę dwóch kobiet, doprowadzenie ich do niekorzystnego rozporządzania mieniem oraz na narażenie ich na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i doznania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, jak również o udzielanie świadczeń zdrowotnych bez uprawnień. Przed katowickim sądem rozpoczął się proces Tomasza Sz. Grozi mu 8 lat pozbawienia wolności. Nie przyznał się do postawionych zarzutów. Biegły z zakresu medycyny, który wydał opinię w tej sprawie nie miał wątpliwości, że wszelkie działania podejmowane przez oskarżonego Tomasza Sz. w świetle nauk medycznych były czynami niedopuszczalnymi i szkodliwymi.
Byliśmy w Bysinie, w miejscu zamieszkania Tomasza Sz., tam gdzie przyjmował swoich pacjentów. - Nadal tu przyjeżdżają auta, ale ja nie wiem po co. Jest ruch - powiedziała nam osoba mieszkająca w pobliżu. Zapytaliśmy także, sąsiadów, czy leczyli się u Tomasza Sz.
- Obiecywał, że wyleczy nam kolana. Żonie łokieć. Pożyczył nam te lampy, świeciły nam kilka godzin dziennie, ale to nic nie dało. Straciliśmy 5 tysięcy złotych - powiedzieli naszej dziennikarce. Śledczy apelują do osób, które leczyły się u znachora z Bysiny, by zgłaszały się na policję.