Pani Mirosława wyszła na świąteczne zakupy. Kobieta już nie wróciła
Mirosława H., dobrze znana w swojej wsi, była kobietą pełną energii i ciepła. We wtorkowy poranek (17 grudnia) wyruszyła z domu wcześnie, aby zrobić zakupy na święta i zaopiekować się wnukiem, który mieszkał z rodzicami w Bartoszycach.
Pani Mirka była duszą towarzystwa. Zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa do pomocy. To straszne, że już jej z nami nie ma.
– mówi w rozmowie z reporterem "Super Expressu" jedna z sąsiadek.
"Czarny punkt" w Maszewach. Ruchliwa droga bez oświetlenia
Feralnego poranka do wypadku doszło w miejscu, które mieszkańcy od lat nazywają „czarnym punktem”. Droga jest ruchliwa, nieoświetlona, a przejście dla pieszych znajduje się w wyjątkowo niebezpiecznym miejscu – tuż przy łuku drogi.
To miejsce od zawsze budziło strach. Samochody pędzą, a pieszych prawie nie widać. Tragedia wisiała w powietrzu.
– dodaje inny mieszkaniec miejscowości Maszewy.
"Huk, pisk opon, a potem cisza"
Kiedy 25-letnia kierująca samochodem zauważyła kobietę przy przejściu, było już za późno. Siła uderzenia wyrzuciła panią Mirosławę aż 100 metrów od miejsca zdarzenia. Jej ciało znaleziono w przydrożnym rowie. – Był huk, pisk opon, a potem tylko cisza. Cała wieś się zbiegła – wspomina mieszkanka małej miejscowości pod Bartoszycami.
Na miejscu wypadku jako jeden pierwszych zjawił się mąż pani Mirosławy. Zrozpaczony i bezradny próbował pomóc, zanim na miejsce przybyli ratownicy. – On nie miał siły stać. Musieliśmy go odprowadzić do domu, dosłownie sołtys go niósł – opowiada sąsiadka.
Będą zmiany po tragedii?
Policja i prokuratura próbują ustalić szczegóły zdarzenia. Wiadomo, że obowiązywało tam ograniczenie prędkości do 70 km/h, jednak wczesna pora, brak oświetlenia i ograniczona widoczność mogły przyczynić się do tragedii. – To miejsce od dawna domaga się modernizacji. Zabrakło działania, a teraz zabrakło życia – podsumowuje jedna z mieszkanek.
Śmierć pani Mirosławy wstrząsnęła całą społecznością Maszew. Mieszkańcy mówią jednym głosem – tragedia mogła zostać uniknięta, gdyby zadbano o lepsze oznakowanie i oświetlenie drogi. Tym bardziej, że rok wcześniej na tej samej drodze również doszło do tragedii, tj. potrącenia pieszego. Więcej w materiale Mateusz chciał zostać żołnierzem. 17-latek zginął pod kołami busa. "Przeleciał sto metrów"