O śmierć otarli się dwa tygodnie temu. - Chciałem odkręcić butlę z gazem, nie udawało się – wspomina Jan Derlacz. - Kombinowałem kluczem. Nagle nastąpił wybuch. Wyrzuciło mnie z kuchni do korytarza. Pojawił się ogień, płomienie błyskawicznie opanowały cały dom. Byłem w szoku oszołomiony po wybuchu – dodaje. Na szczęście chwilę wcześniej przyjechał listonosz.
- Państwa Derlaczów znam od 25 lat, odkąd zacząłem pracować na poczcie. Tego dnia przyniosłem list polecony z urzędu gminy – opisuje Ireneusz Szymański (49 l.) Kiedy pani Ania podpisywała potwierdzenie odbioru, pan Janek coś robił z butlą gazową. Nagle zaczęło syczeć, strumień gazu poszedł w stronę kuchni kaflowej i nastąpił wybuch. Pan Jan wyrzucił płonącą butlę z gazem na zewnątrz, a pani Ania schowała się w drugim pokoju. Wyszedłem na zewnątrz, zobaczyłem, że cały dom jest w płomieniach, a ich syn stoi przy oknie. Wybiłem szybę i go wyciągnąłem na zewnątrz. Następnie poszedłem po panią Anię i Jaśka – każdy postąpiłby tak samo mówi skromnie listonosz.
Ale dla ocalonych z pożogi Ireneusz Szymański nie jest już tylko listonoszem. - To nasz anioł stróż. Dzięki niemu wszyscy żyjemy. Wracamy do zdrowia, może święta spędzimy w zastępczym mieszkaniu w starej szkole. Chcemy mu podziękować z całego serca. Dziękujemy wybawicielu! - Derlaczowie składają obandażowane dłonie jak do modlitwy.