Alfa Romeo rozpadła się na kawałki po uderzeniu w drzewo przy wąskiej drodze pod Dobrzykami (woj. warmińsko-mazurskie). Uderzenie było tak silne, że silnik wypadł z auta, a licznik wyrzucony został kilkadziesiąt metrów dalej. Licznik bez wskazówek. Cisza. I śmierć. Mateusz znał tę drogę. Każdy łuk, każdą koleinę. Jechał nią setki razy. Tym razem nie dojechał. Prosta. Noc. Brak ruchu. I nagłe zderzenie. Jakby droga czekała. Jakby coś miało się wydarzyć.
Widok po wypadku wstrząsnął nawet ratownikami. – Tego nie da się zapomnieć. Auto było rozerwane na kawałki. Nie było czego ratować – mówi jeden z nich. Drzewo, w które uderzył samochód, obdarte z kory, wyglądało jak noszące ślady winy. W powietrzu czuć było paliwo. I śmierć. Miejsce tragedii przypominało pole po wybuchu. Części porozrzucane w promieniu kilkudziesięciu metrów. W rowie krew i olej. I pytanie: co się stało?
Zobacz też: Audi roztrzaskało się na drzewie. 36-latek nie miał szans na przeżycie
Mateusz znał tę drogę na pamięć. Jechał odwiedzić ojca. Zginął kilkaset metrów od domu
Kierowca zasnął? Stracił kontrolę? Pękła opona? Śledztwo trwa. Prokuratura i biegli analizują wrak. Sekcja zwłok może da odpowiedź. A może nie. Bo to Polska droga. I to nie pierwszy raz. Wąski asfalt, brak pobocza, drzewa niemal przy samej jezdni. Łaty, dziury, koleiny. W takich warunkach jedna sekunda nieuwagi to wyrok. Mateusz jechał sam. Nikt nie widział, co się stało. Ale efekt był jeden – śmierć na miejscu.
– To nasz chłopak był. Zawsze wracał, kiedy tylko mógł. Teraz już nie wróci – mówi starszy mieszkaniec wsi.

i
Mateusz mieszkał w Olsztynie. Pracował. Pomagał innym. Kiedyś był strażakiem ochotnikiem. Ratował innych. Tym razem sam potrzebował pomocy, ale było za późno.
Tłumy na pogrzebie Mateusza
Czwartek, 10 kwietnia 2025 roku, godzina 14. Cała wieś Dobrzyki pożegnała Mateusza. Przy trumnie tłum ludzi – rodzina, znajomi, sąsiedzi, strażacy. W momencie opuszczania trumny do grobu zawyły syreny wozów bojowych. To hołd od druhów, z którymi kiedyś ratował życie innych. – Nie potrafię powstrzymać łez – mówi kolega z dzieciństwa. – Miał plany, miał życie. Teraz została tylko pustka.
Czytaj też: Mateusz znał tę drogę na pamięć. Jechał odwiedzić ojca. Zginął kilkaset metrów od domu
Jego mama to szanowana nauczycielka. Ojciec – znany i ceniony mieszkaniec wsi. – Mateusz był jej oczkiem w głowie – mówi sąsiadka. – Nie da się wyrazić bólu, jaki dziś czują.
Dlaczego doszło do wypadku?
Rodzina czeka na odpowiedzi. Prokuratura prowadzi śledztwo. Ale odpowiedzi mogą nigdy nie nadejść. Bo tej nocy zabrakło kilku sekund. Może jednego ruchu kierownicą. Może tylko szczęścia. A droga? Nadal tam jest. Nadal wąska. Nadal śmiertelnie niebezpieczna.
400 metrów. Tyle dzieliło Mateusza od domu. Od ojca. Od życia. Mateusz już nie wróci. Ale pytania zostały. I zostaną z nami na zawsze.
Czytaj też: Burza po wyroku dla adwokata Pawła K. Rodziny ofiar: "Zabrał nam wszystko"