Miał przed sobą całe życie

"Miał plany, miał życie.". Mateusz zginął 400 metrów od domu. Jego samochód rozpadł się na kawałki

2025-04-13 9:45

Miał 27 lat. Pracę, rodzinę, życie przed sobą. Tamtej nocy wracał do rodzinnej wsi. Do ojca. Do siebie. Do domu brakowało mu 400 metrów. Ostatni zakręt. Ostatni oddech. I koniec. W miniony czwartek Mateusz został pochowany. – Miał plany, miał życie. Teraz została tylko pustka – mówił jego kolega z dzieciństwa.

Alfa Romeo rozpadła się na kawałki po uderzeniu w drzewo przy wąskiej drodze pod Dobrzykami (woj. warmińsko-mazurskie). Uderzenie było tak silne, że silnik wypadł z auta, a licznik wyrzucony został kilkadziesiąt metrów dalej. Licznik bez wskazówek. Cisza. I śmierć. Mateusz znał tę drogę. Każdy łuk, każdą koleinę. Jechał nią setki razy. Tym razem nie dojechał. Prosta. Noc. Brak ruchu. I nagłe zderzenie. Jakby droga czekała. Jakby coś miało się wydarzyć.

Widok po wypadku wstrząsnął nawet ratownikami. – Tego nie da się zapomnieć. Auto było rozerwane na kawałki. Nie było czego ratować – mówi jeden z nich. Drzewo, w które uderzył samochód, obdarte z kory, wyglądało jak noszące ślady winy. W powietrzu czuć było paliwo. I śmierć. Miejsce tragedii przypominało pole po wybuchu. Części porozrzucane w promieniu kilkudziesięciu metrów. W rowie krew i olej. I pytanie: co się stało?

Zobacz też: Audi roztrzaskało się na drzewie. 36-latek nie miał szans na przeżycie

Mateusz znał tę drogę na pamięć. Jechał odwiedzić ojca. Zginął kilkaset metrów od domu

Dostał mandat za szybką jazdę, po kilku godzinach zginął w wypadku

Kierowca zasnął? Stracił kontrolę? Pękła opona? Śledztwo trwa. Prokuratura i biegli analizują wrak. Sekcja zwłok może da odpowiedź. A może nie. Bo to Polska droga. I to nie pierwszy raz. Wąski asfalt, brak pobocza, drzewa niemal przy samej jezdni. Łaty, dziury, koleiny. W takich warunkach jedna sekunda nieuwagi to wyrok. Mateusz jechał sam. Nikt nie widział, co się stało. Ale efekt był jeden – śmierć na miejscu.

– To nasz chłopak był. Zawsze wracał, kiedy tylko mógł. Teraz już nie wróci – mówi starszy mieszkaniec wsi.

Tragiczny wypadek pod Dobrzykami. Mateusz zginął 400 metrów od domu

i

Autor: TON/Super Express

Mateusz mieszkał w Olsztynie. Pracował. Pomagał innym. Kiedyś był strażakiem ochotnikiem. Ratował innych. Tym razem sam potrzebował pomocy, ale było za późno.

Tłumy na pogrzebie Mateusza

Czwartek, 10 kwietnia 2025 roku, godzina 14. Cała wieś Dobrzyki pożegnała Mateusza. Przy trumnie tłum ludzi – rodzina, znajomi, sąsiedzi, strażacy. W momencie opuszczania trumny do grobu zawyły syreny wozów bojowych. To hołd od druhów, z którymi kiedyś ratował życie innych. – Nie potrafię powstrzymać łez – mówi kolega z dzieciństwa. – Miał plany, miał życie. Teraz została tylko pustka.

Czytaj też: Mateusz znał tę drogę na pamięć. Jechał odwiedzić ojca. Zginął kilkaset metrów od domu

Jego mama to szanowana nauczycielka. Ojciec – znany i ceniony mieszkaniec wsi. – Mateusz był jej oczkiem w głowie – mówi sąsiadka. – Nie da się wyrazić bólu, jaki dziś czują.

Dlaczego doszło do wypadku?

Rodzina czeka na odpowiedzi. Prokuratura prowadzi śledztwo. Ale odpowiedzi mogą nigdy nie nadejść. Bo tej nocy zabrakło kilku sekund. Może jednego ruchu kierownicą. Może tylko szczęścia. A droga? Nadal tam jest. Nadal wąska. Nadal śmiertelnie niebezpieczna.

400 metrów. Tyle dzieliło Mateusza od domu. Od ojca. Od życia. Mateusz już nie wróci. Ale pytania zostały. I zostaną z nami na zawsze.

Czytaj też: Burza po wyroku dla adwokata Pawła K. Rodziny ofiar: "Zabrał nam wszystko"

Sonda
Czy młodzi kierowcy jeżdżą mniej rozważnie niż starsi kierujący?
Polska na ucho
Polska za kółkiem
Video Player is loading.
Czas 0:00
Czas trwania 0:00
Loaded: 0%
Stream Type LIVE
Pozostały czas 0:00
Â
1x
    • Chapters
    • descriptions off, selected
    • subtitles off, selected
      Reklama

      Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki