Mroczna tajemnica lasu pod Olsztynem. Bestialski mord konwojentów wstrząsnął Polską!

Śmierć, która zapadła w milczenie. Las, który pamięta więcej niż ludzie. Sprawcy, których nigdy nie poznaliśmy. To była zwykła sobota, 10 kwietnia 1999 roku. Trzech ochroniarzy z firmy Sezam – Krzysztof D., Mariusz Ch. i Janusz S. – wyruszyło z Olsztyna w dobrze znaną trasę. Ich zadaniem był odbiór gotówki z kilku stacji benzynowych rozrzuconych po Warmii. Mieli broń przy pasie, kamizelki kuloodporne na torsach i stalowy sejf w bagażniku czerwonego poloneza. Praca, którą wykonywali nie po raz pierwszy. Planowy powrót do bazy – godz. 15. Nie wrócili nigdy.

Spis treści

  1. To była egzekucja
  2. Konwojenci wpadli w pułapkę
  3. Chaos na miejscu zbrodni
  4. Śledztwo w martwym punkcie
  5. Pomnik wstydu
  6. Rodziny ofiar nie mają już sił

To była egzekucja

Następnego dnia, w niedzielny poranek, ich koledzy z firmy, emerytowani milicjanci, znaleźli samochód. Stał samotnie wśród drzew, porzucony na leśnej drodze między Dobrym Miastem a Międzylesiem. W środku panował makabryczny chaos: ciała mężczyzn ułożone jakby z koszmaru. Kierowca miał stopy oparte na kierownicy, jakby ktoś wrzucił go z powrotem na siedzenie bez ładu i składu. Obok – dowódca konwoju, z kluczem do sejfu w dłoni. Trzeci trzymał puste torby na pieniądze. Wszystkich trzech zastrzelono z bliskiej odległości. Strzały padły z tzw. przystawienia – prosto w skroń, w tył głowy. Egzekucja. Precyzyjna. Bezlitosna.

Konwojenci wpadli w pułapkę

Z rekonstrukcji zdarzeń wynika, że bandyci zatrzymali poloneza w miejscu doskonale przemyślanym – na łuku szosy, przy mostku i wjazdach na leśne dukty. Tam założyli pułapkę. Pierwszy zginął Mariusz – dostał dwa strzały: z przodu i z tyłu. Kuloodporna kamizelka na nic się nie zdała. Krzysztof, kierowca, został trafiony przez szybę. Miał przestrzeloną pachę i poderżnięte gardło. Janusz – nie zdążył nawet sięgnąć po broń. Gdy policja dotarła na miejsce, znalazła łuski po 9-milimetrowych nabojach. Ale później użyto także broni samych konwojentów – prawdopodobnie do dobicia. A potem? Potem było jeszcze gorzej. Oprawcy wycięli ofiarom gałki oczne. Miało to uniemożliwić rozpoznanie ich twarzy – gdyby którykolwiek z mężczyzn przeżył. To nie był przypadek. To była robota profesjonalistów. Ale profesjonalne nie było już to, co działo się później.

Sprawcy napadu na konwojenta w Płocku zatrzymani

Chaos na miejscu zbrodni

Gdy na miejsce zbrodni dotarli śledczy, wraz z nimi zjawiła się grupa ciekawskich, gapiów, dziennikarzy i okolicznych mieszkańców. Miejsce masakry nie zostało należycie zabezpieczone. Ludzie palili papierosy, deptali po śladach, pluli, zacierali dowody. Policja nie miała odzieży ochronnej, nikt nie myślał o protokołach. Chaos. W tamtych latach – norma. I choć jeszcze tego samego dnia ustalono, że drogą w miejscu zbrodni jechali trzej rowerzyści – dwóch dorosłych i dziecko – którzy widzieli czerwonego poloneza z czterema mężczyznami w środku (jeden miał na sobie ciemne buty, inne niż ofiary), a zaraz potem usłyszeli strzały, śledztwo szybko utknęło w martwym punkcie. Przerażeni świadkowie nie zawrócili. Odjechali sparaliżowani strachem. Po ośmiu miesiącach, mimo zaangażowania policji, prokuratury i w końcowym etapie nawet powstającego wówczas CBŚ, śledztwo zostało umorzone. Oficjalnie: "ze względu na niewykrycie sprawców". Zbrodnia, która wstrząsnęła krajem, zniknęła z nagłówków. Dopiero po latach, dzięki pracy dziennikarzy śledczych, sprawa znów ujrzała światło dzienne.

Śledztwo w martwym punkcie

Odsiadujący karę recydywista, zeznał policjantom, ze związek z napadem może mieć znajomy jednego z konwojentów. Śledczy też dotarli do informacji, że za polonezem konwojentów ze stacji paliw w Dobrym Mieście pojechało srebrne audi 100. Pasażerowie: jeden wysportowany, drugi tęgi – później zidentyfikowany jako Janusz L., lokalny przestępca. Trop prowadził także do Cezarego Sz. i Andrzeja D. – dobrze znanych policji. Informator z więzienia twierdził nawet, że w napadzie pomagał ktoś z firmy ochroniarskiej. Ktoś, kto znał dobrze jednego z konwojentów. Może to była zdrada? Ale Andrzeja D. nie udało się już przesłuchać. Zginął w tajemniczym wypadku samochodowym. Jego kolega również. Świadków wypadku nie było. Obaj jak się później okazało byli pijani. Sprawa znowu ugrzęzła. Policja rozważała kilka wersji wydarzeń. Jedna zakładała, że ochroniarze rozpoznali „swojego” na drodze i zatrzymali się – a wtedy bandyci zaatakowali z zaskoczenia. Inna wersja mówiła o klasycznej blokadzie – jeden samochód z przodu, drugi z tyłu. Wszystko trwało zaledwie kilka minut. Czasu na reakcję nie było. Bandyci zabrali nieco ponad 125 tysięcy złotych. Po czterdzieści z kawałkiem – za życie każdego z mężczyzn.

Pomnik wstydu

Dziś, przy drodze między Dobrym Miastem a Jezioranami, stoi prosty, metalowy krzyż. Tablica głosi: „W tym miejscu 10 IV 99 r. zamordowano bestialsko Mariusza Ch., Krzysztofa D. i Janusza S.” To wszystko. Od 26 lat rodziny ofiar i zwykli mieszkańcy zapalają tu znicze, składają kwiaty. Już nikt nie wierzy, że kiedykolwiek sprawcy tego brutalnego napadu zostaną osądzeni. To był najokrutniejszy napad, który wydarzył się nie tylko na Warmii i Mazurach, ale podobny nie wydarzył się w Polsce lata 90-tych ubiegłego wieku. Na lokalnych cmentarzach – trzy nagrobki.

Krzysztof, kierowca, ojciec i mąż. Na płycie nagrobnej napis wyryty przez jego żonę: „Wzbudziłeś we mnie miłość przedziwną. Odebrano mi Ciebie. Ale na zawsze w moim sercu pozostaniesz.” Dla rodzin ta sprawa nigdy się nie skończyła. Ale już nie chcą wracać do bólu. Są zmęczeni. Pogodzili się z ciszą. Nie chcą rozmawiać z mediami.

Rodziny ofiar nie mają już sił

- To nic nie da, nie mam siły wracać znowu do tamtych chwil - rzucił brat Mariusza Ch.. Żona kierowcy konwoju Krzysztofa D., też odmówiła rozmowy na ten temat. Do przedawnienia sprawy zostało jeszcze 14 lat. Prokuratura w Olsztynie zapewnia, że jeśli pojawią się nowe okoliczności albo nowe technologie pozwalające na analizę starych śladów – śledztwo zostanie wznowione. Ale czas działa na korzyść tych, którzy wtedy nacisnęli spust. Bo choć od zbrodni minęło ponad ćwierć wieku, pytania wciąż wiszą w powietrzu. Kto tam był? Dlaczego zginęli tak brutalnie? I czy mordercy nadal spacerują spokojnie po tej samej ziemi? Las pamięta. Ludzie – już niekoniecznie.

CZYTAJ TEŻ: Po tych słowach wujka, Mateusz chwycił za nóż. Wystarczył jeden cios. Horror pod Olsztynem

Sonda
Czy uważasz, że praca w policji jest trudna?
SG BANER Debata prezydencka 1000x200

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki