Proces byłego policjanta i jego kompanów ruszył w marcu. W piątek (24 września) sąd wysłuchał mów końcowych. Ze względów epidemicznych cały proces toczył się bez udziału mediów. W mowie końcowej prokurator wniósł o skazanie byłego policjanta na 7 lat więzienia. Oskarżenie chce, by tyle samo w więzieniu spędzili jego kompani. Jedynie wobec oskarżonego, który poszedł na współpracę ze śledczymi, prokurator wniosła o karę w zawieszeniu. W ocenie obrony wnioskowane przez oskarżenie kary są zbyt surowe i "zarezerwowane dla recydywistów".
Z aktu oskarżenia w tej sprawie wynika, że główny oskarżony w olsztyńskiej komendzie był zastępcą naczelnika i przez wiele lat z sukcesami tropił m.in. dealerów narkotyków. Z pracy w policji musiał odejść po tym, gdy wyszło na jaw, że jego podwładni biją zatrzymanych. Zastępca naczelnika otrzymał w tej sprawie zarzuty dotyczące braku nadzoru nad podwładnymi policjantami. Odrębny proces w tej sprawie trwa przed sądem w Ostródzie.
Po odejściu z policji zaplanował "napad idealny"
Po zdjęciu munduru były policjant zatrudnił się w firmie ochroniarskiej. Przez co najmniej rok układał misterny plan napadu na kantor w samym centrum Olsztyna, nieopodal siedziby Prokuratury Okręgowej i jednej z komend policji. Mimo sąsiedztwa tych instytucji kantor wybrano bardzo rozważnie. Wokół niego są stare kamienice, których podwórka nie są objęte monitoringiem miejskich kamer. Tymi podwórkami niemal niepostrzeżenie można pokonać kilka ulic w centrum miasta. Ten element topografii wykorzystano w planowaniu napadu. Aby zrealizować napad, policjant zaangażował swojego brata i dwóch kolegów, z których jeden pracował w kantorze - tym samym, który został obrabowany.
Chcieli obrabować kantor i obwinić jego pracownicę
Pracownikowi kantoru przydzielono kilka kluczowych ról. Przede wszystkim miał pilnować, kiedy w kantorze są pełne sejfy i jakie kody je otwierają. Miał też poznać kod dezaktywujący alarm. Najtrudniejsza jego rola polegała jednak na dorobieniu ogromnego pęku kluczy do kantoru, którymi dysponowała koleżanka, z którą pracował. Kobieta skrzętnie pilnowała kluczy, więc aby je dorobić pracownik kantoru musiał posiłkować się pomocą byłego policjanta. Ten najpierw zaprzyjaźnił się z pracownicą kantoru, a następnie zapraszał ją np. na kawę. W tym czasie pracownik kantoru dorabiał klucze w najbliższych punktach ślusarskich.
Mężczyźni zamierzali napaść na kantor otwierając drzwi kluczem i dezaktywując kod do sejfu (aby nie wzbudzać podejrzeń przechodniów). Wiedzieli, że prowadzący śledztwo od razu zapytają o to, kto miał klucze i znał kody. Dlatego przez wiele miesięcy po napadzie naprowadzali policję na trop pracownicy kantoru, której podkradali klucze.
Polecany artykuł:
Jak przebiegał "napad doskonały" w Olsztynie?
Do napadu doszło kilka minut po godz. 22, w sobotę, 21 września 2019 roku. Kilka godzin wcześniej do byłego policjanta, teraz ochroniarza, przyjechał pracownik kantoru. Kamery nagrały, jak wjechał do jego garażu. Następnie obaj panowie, którzy rzekomo mieli naprawiać zepsute auto, poszli do sklepu po piwo. Zapłacili kartą, aby ich transakcja się zarejestrowała i w razie podejrzeń dała im alibi. Kamery nagrały też, że wkrótce dołączył do nich brat byłego policjanta, który na stacji benzynowej kupił im hot-dogi, za co także zapłacił kartą. Miejski monitoring nagrał, jak mężczyzna przywiózł przekąski i wrócił do domu. Tyle tylko, że w drodze powrotnej zajechał w pobliże kantoru, co zupełnie było nie po drodze.
Polecany artykuł:
Według ustaleń śledczych, były policjant i pracownik kantoru ukryli się w podwórku. Po zmroku ruszyli do kantoru pewnym krokiem wiedząc, że kryje ich cień, ponieważ wcześniej specjalnie uszkodzili świetlny neon wiszący nad wejściem. Kluczem otworzyli roletę antywłamaniową i drzwi, a następnie dezaktywowali kod alarmu. Pomylili się wklepując kod, ale nie spanikowali - zadzwonili do firmy ochroniarskiej (tej samej, w której zatrudnił się mózg napadu) i podali kod znany tylko właścicielom kantoru i ochronie, i zapewnili, że wszystko jest w porządku.
Polecany artykuł:
Po wejściu do kantoru pierwszą rzeczą, którą zrobili rabusie było zabranie rejestratora nagrań z kamer. Następnie otworzyli sejf i zabrali z niego pieniądze. Próbowali otworzyć kolejny, ale im się nie udawało. Zeszło im na to za dużo czasu i w kantorze włączył się alarm napadowy. Rabusie ponownie więc zadzwonili do firmy ochroniarskiej i podając się za właściciela kantoru zapewniali, że wszystko jest w porządku. Traf jednak chciał, że inny pracownik tej firmy zadzwonił do prawdziwego właściciela kantoru. Ten od razu zorientował się, że doszło do napadu. Na miejsce natychmiast przybyła policja i właściciel kantoru, który wezwał pracowników. W tym tego, który go obrabował. Ten przyjechał z opóźnieniem.
Polecany artykuł:
Rabusie "wpadli" po kilku miesiącach
Rabusie z torbą pełną pieniędzy uciekli podwórkami, na jednym z nich czekał na nich kolega, który zawiózł ich z łupem do domu byłego policjanta. Tam pracownik kantoru przebrał się i wrócił na miejsce przestępstwa wzywany przez szefa. Od razu został przesłuchany i zabezpieczono mu telefon. Potem robiono to jeszcze kilka razy.
Rabusie "pracowali" w rękawiczkach, na miejscu nie zostawili żadnych śladów. Po trzech miesiącach uznali, że przeprowadzili napad doskonały, zaczęli wtedy wydawać pieniądze kupując m.in. luksusowe auta i markowe ubrania.
Sprawa wydała się, gdy biegłemu informatyki śledczej udało się odzyskać zawartość telefonów komórkowych mężczyzn zaangażowanych w napad. Rozwiązywanie zagadki zajęło prokuratorowi i policjantom 9 miesięcy. Gdy policjanci zatrzymywali byłego naczelnika, w bagażniku jego auta w workach znaleziono 400 tys. zł.