Wyszedł z urodzin, przeszedł kilka kilometrów i zginął. Horror w święta
Patrycjusz N. całe swoje życie spędził na roli. Gospodarstwo przejął po ciężko chorym ojcu, który dwa lata temu zmarł w wieku 58 lat. 37-latek mieszkał razem z matką, która wspierała syna w obrządku bydła i pracy w polu. - Ciężko im się żyło jak ojciec zmarł, hektary do obrobienia i bydło zostało, a Patrycjusz sam za bardzo zdrowy nie był - mówi sąsiadka rodziny w rozmowie z "Super Expressem".
Feralnego dnia pojechał do rodziny świętować Boże Narodzenie. Tego dnia zbiegły się osiemnaste urodziny jego kuzynki. Wszyscy się bawili, gratulowali pełnoletności i wznosili toasty. Około godz. 16, Patrycjusz wstał od stołu, podziękował za gościnę i poszedł do pobliskiego Miłomłyna. - Cieszyliśmy się, jak to w rodzinie - wspomina reporterowi "Super Expressu" ciotka Patrycjusza N. - Wyszedł od nas z domu po godzinie 16, miał iść do Miłomłyna i stamtąd jechać do Ostródy do rodziny, tak nam powiedział. Nikt go nie mógł zawieźć, bo nie było kierowcy - dodaje kobieta.
Nie mógł liczyć na podwózkę, przez wcześniej wzniesione toasty. W Miłomłynie nie znalazł wolnej taksówki, a autobusy tego dnia nie kursowały. Mężczyzna postanowił więc iść drogą serwisową w kierunku Ostródy. Chciał przejść ok. 10 km. Najprawdopodobniej liczył, że „złapie stopa”. Gdy wchodził do tunelu, trzy kilometry od Miłomłyna, pod przejściem dla zwierząt, chcąc dostać się na chodnik, wydarzył się dramat. 37-latek został potrącony przez kierowcę ciemnej skody. Kierowca zamiast zatrzymać się i udzielić pomocy 37-latkowi, pozbierał tylko plastikowe elementy zderzaka, które mogły posłużyć jako dowody przestępstwa i uciekł z miejsca wypadku, zostawiając konającego Patrycjusza N. w rowie. - Jak on tak mógł zrobić... Patryś mógł żyć, ale ten nie dał mu szansy - mówi zrozpaczona ciocia mężczyzny.
Nie zadzwonił nawet po pomoc, która mogłaby uratować życie poszkodowanego, gdyby dotarła szybko. Patrycjusza N. znalazł inny kierowca jadący tamtą drogą. Mężczyzna wezwał pomoc i rozpoczął reanimacje. Niestety, było już za późno. 37-latek zmarł w karetce.
Po dwóch dniach poszukiwań policja zatrzymała 41-letniego mężczyznę. Może być związany z wypadkiem. Należał do niego samochód, który nosi ślady potrącenia 37-latka. Sprawca usłyszał dwa zarzuty: spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym i nieudzielenie pomocy po ucieczce z miejsca zdarzenia. Pomóc zatrzymać mężczyznę pomogły media, rozpowszechniając informacje o świątecznej tragedii. Do policji zgłosili się informatorzy. - Mężczyzna przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył w tej sprawie obszerne wyjaśnienia. Jeszcze dzisiaj zaplanowane jest jego przesłuchanie przez prokuratora. Samochód podejrzanego został zabezpieczony na policyjnym parkingu - powiedział podkom. Michał Przybyłek z Komendy Powiatowej Policji w Ostródzie i dodał, że wyjaśnienia podejrzanego będą weryfikowane w śledztwie. Zostanie powołany biegły, ponieważ mężczyzna twierdzi, że w chwili wypadku był trzeźwy. Policja podała również, że do sądu zostanie skierowany wniosek o zastosowanie wobec 41-latka środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania.