
Spis treści
- Rodzina straciła dom w pożarze. Strażacy: nie było dyspozycji wyjazdu
- Pogorzelcy o strażakach: "Robili, co mogli"
- Ekspert wyjaśnia, co się dzieje, gdy dzwonimy na numer alarmowy
Rodzina straciła dom w pożarze. Strażacy: nie było dyspozycji wyjazdu
Rodzina Moritz straciła wszystko: dach nad głowa, dobytek, pamiątki rodzinne i zdrowie. Strażacy gdy tylko dotarli na miejsce, robili co mogli, jednak zanim dotarli na miejsce zdarzenia, ogień rozprzestrzenił się na tyle szybko, że z ponad 100-letniego domu został jedynie parter. Reszta nadaje się do rozbiórki.
Rodzina Moritz miała ogromnego pecha. Mieszkają oni bowiem na granicy dwóch powiatów: olszyńskiego i szczycieńskiego. Gdy wybuchł pożar, najbliższa strażnica OSP znajdowała się w Rumach, oddalonych od starego domu zaledwie o 3 kilometry. Strażacy z OSP w Rumach tłumaczą się przepisami.
Takie są przepisy, nie możemy wyjeżdżać poza naszą gminę, a Leszno to nie dość że nie nasza gmina, a jeszcze to nie nasz powiat. Staliśmy gotowi w remizie żeby im pomóc, jednak nie było dyspozycji wyjazdu, a bez tego nie możemy się ruszyć.
- mówi nam strażak z OSP Rumy.
Na miejsce została zadysponowana straż z mi.n. z Olsztyna. Barczewa i innych jednostek powiatu olsztyńskiego. Pogorzelcy mówią naszemu reporterowi, że strażacy jechali do nich około 40 minut i to nie z ich przyczyny dojazd trwał tak długo. Droga jaka prowadzi do Leszna jest kręta, dziurawa i wąska. Do tego drzewa w skrajni powodują, że wozy nie mogły jechać z "prędkością alarmową (bojową)”, tylko bezpieczną, tak żeby nie doszło do wypadku. Ucierpieć mógł na tym sprzęt, a co najważniejsze - załoga. Miejscami strażacy jechali 20 km/h, a to prędkość, którą zazwyczaj kojarzymy z porannymi korkami w wielkich miastach niż szybką jazdą i niesieniem pomocy innym.
Pogorzelcy o strażakach: "Robili, co mogli"
Niestety, kiedy strażacy przedzierali się przez drogę, dom rodziny Moritz płonął. Gdy pomoc wreszcie nadeszła, pojawił się kolejny problem. W hydrantach nie było ciśnienia wody. Trzeba było ją dowozić wozami z innej wsi.
Strażacy robili, co mogli, ale już ogień zrobił swoje. Dziękujemy strażakom za akcję, tylko gdyby przyjechały OSP Rumy, może by udało się coś uratować.
- mówi naszemu reporterowi Julita Moritz.
Ekspert wyjaśnia, co się dzieje, gdy dzwonimy na numer alarmowy
Sytuacja z Leszna rodzi pytanie o to, jak wygląda proces przyjmowania zgłoszeń. Kto decyduje o wysłaniu strażaków do pożaru, karetki do wypadku czy policji do przestępstwa? Zapytaliśmy w Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Olsztynie.
Dla miejscowości Leszno w powiecie olsztyńskim, gdzie miał miejsce pożar, właściwą jednostką jest Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej w Olsztynie.
- wyjaśnia w rozmowie z "Super Expressem" Jakub Gejda, zastępca kierownika Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Olsztynie.Nasz rozmówca dodaje, że generalnie strażacy działają w oparciu o podział administracyjny kraju.
W momencie przyjęcia zgłoszenia na postawie jego lokalizacji, system komputerowy odpowiada operatorowi, na tej bazie określana jest właściwa jednostka do powiadomienia. Operator przekazuje taką operację dyżurnemu i on jest osobą, która decyduje, kto jedzie na miejsce zdarzenia, jak np. pożar.
- wyjaśnia Jakub Gejda.
- Funkcjonowanie jest oparte na systemie operatorskim, czyli na osobach, tj. operatorach, którzy operują informacją. Zajmują się oni przekazem informacji - tłumaczy nasz rozmówca.
I dodaje: - Każda służba jak policja, strażacy czy Państwowe Ratownictwo Medyczne ma swoich dyspozytorów czy oficerów dyżurnych i to oni decydują, czy wyślą, kogo wyślą i kiedy wyślą - mówi Jakub Gejda i dodaje, że to dyspozytorzy czy też oficerowie dyżurni decydują o tym, jakie wsparcie uda się na miejsce np. przestępstwa czy pożaru na podstawie dostępności jednostek, odległości od miejsca zdarzenia.
- W przypadku pożaru w Lesznie zawiadującym jest dyżurny w Olsztynie. W szczególnych sytuacjach czy pożarach dużego rozmiaru, jest możliwość skorzystania z pomocy jednostek z sąsiednich powiatów. Nie wiem, czemu w tym konkretnym przypadku nie skorzystano z tej możliwości lub być może nie można było z niej skorzystać - podsumowuje zastępca kierownika CPR w Olsztynie.