Protest rolników w Warszawie. Rolnicy z Warmii i Mazur przyjadą do stolicy
Bartosz Głowacki to 32-letni rolnik z Frygnowa koło Ostródy (woj.warmińsko-mazurskie). Od samego początku był współorganizatorem lokalnych protestów. Rolnik musi pogodzić pracę w swoim gospodarstwie i sprawy rodzinne z udzielaniem się na protestach. Pan Bartosz jest doskonale wykształconym człowiekiem. Praca na roli nie jest jego jedynym zajęciem. Pracuje jako doradca agrotechniczny w jednym z kombinatów. Ukończył Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie, gdzie się doktoryzował.
We wtorek (27 lutego) odbędzie się kolejny protest rolników, ale tym razem nie będą blokowane drogi w całej Polsce. Miejscem manifestacji będzie Warszawa. Wybiera się tam ok. 50 tys. rolników z całego kraju. Nie zabraknie delegacji z Warmii i Mazur. - Nie mamy wyjścia, musimy walczyć o Polskę. Wybieramy się na protesty rolnicze delegacją z Warmii i Mazur. Do Warszawy pojedziemy minimum 30 autokarami i będziemy protestować. Cała Polska zjedzie się do stolicy i pokażemy siłę - mówi pan Bartosz w rozmowie z "Super Expressem". W poniższej galerii znajdziecie zdjęcia z protestu rolników, który odbył się 20 lutego w Olsztynie.
Rolnicy "coraz bardziej zdesperowani". "Niech rząd nie liczy na przeczekanie"
Rolnicy są coraz bardziej niezadowoleni ze swojej sytuacji, ale chcą protestować pokojowo. - Jednak rząd nie słyszy naszych postulatów, a my jesteśmy coraz bardziej zmęczeni i zdesperowani - mówi pan Bartosz. Jego zdaniem, jeśli władze nie zrobią nic, o co proszą rolnicy, protestów będzie więcej. - Rząd niech nie liczy na przeczekanie, bo idzie wiosna, a my z dróg przeniesiemy się na pola.
Rolnicy protestują m.in. przeciwko niektórym przepisom Europejskiego Zielonego Ładu, czyli pakietu inicjatyw politycznych mających na celu skierowanie Unii Europejskiej na drogę transformacji ekologicznej i osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku, a także niekontrolowanemu napływowi produktów rolnych z Ukrainy. - Wielu moich kolegów rozważa w tym sezonie brak siewów, bo mają niesprzedane zboże z poprzedniego roku. Do tego galopują ceny paliwa, nawozów i koszty pracy. Po prostu praca na roli się nie opłaca dziś przy zalewie płodów z Ukrainy! - wylicza pan Bartosz.