Kiedyś takie sklepy były wszędzie
Warzywniak pana Mariusza stoi przy ul. Boenigka na osiedlu Jaroty. Kiedyś taki sklepik można było spotkać niemal na każdej ulicy. Dziś nie mają szans na w starciu z dyskontami. Pan Mariusz otworzył warzywniak, by w domowym budżecie związać koniec z końcem.
Towar gnił na półkach
Handlować zaczął w połowie maja. Nie było łatwo. – Czasami kilogram bananów leżał na ladzie po kilka dni. Ale wiadomo, ludzie wolą kupować owoce w dyskontach. A ja, inaczej niż w dużej firmie, nie odpiszę sobie nawet straty od towaru, którego nie sprzedam. Nie stać mnie także na promocje czy gratisy dla klientów – mówił "Gazecie Wyborczej Olsztyn".
Całe dnie przy warzywniaku
Pan Mariusz pracy w warzywniaku poświęca cały dzień. Wstaje już o godz. 4:30. Pracę kończy o godz. 18, ale w domu jest jeszcze później. Tak wygląda cały jego tydzień. Pieniędzy ze sprzedaży nie było.
Stragan miał też być dla pana Mariusza odskocznią, dzięki której samotny rencista mógł porozmawiać z ludźmi, sprzedając im banany czy jabłka. Poza tym z powodu orzeczenia lekarskiego nie może wykonywać wielu prac.
Pomógł sąsiad
Nadzieja na lepsze dni przyszła, gdy z właścicielem kiosku porozmawiał jeden z klientów. Pan Krzysztof postanowił wesprzeć sklepikarza. Najpierw opisał spotkanie na jednym z osiedlowych portali internetowych. Liczył, że w ten sposób zachęci sąsiadów i znajomych do zakupów w osiedlowym warzywniaku.
– Na domiar złego, z racji małej liczby klientów, niesprzedane warzywa i owoce marnują się, narażając sklepikarza na dodatkowe straty - napisał pan Krzysztof. – Kupując cokolwiek za około 10 zł, prawdopodobnie zwiększysz dzienny obrót sklepu o jakieś 25 proc.
Najbardziej medialny warzywniak w Olsztynie
Po tym wpisie wybuchło prawdziwe szaleństwo. Liczba klientów w warzywniaku nigdy nie była tak duża jak obecnie. Zaczęło brakować towaru, a nowi klienci zaczynali nazywać niepełnosprawnego "medialną gwiazdą". Ważniejsza od zainteresowania jest jednak radość pana Mariusza i świadomość, że wystarczył drobny, ludzki gest.