
Spis treści
- Wystarczyło kilka minut, aby zapobiec tragedii
- Strażacy chcieli pomóc. Nie ruszyli do akcji przez bezduszny system
- "Staliśmy i patrzyliśmy, jak nasz dom płonie"
- Pięć godzin akcji nic nie dało
Wystarczyło kilka minut, aby zapobiec tragedii
Strażacy z pobliskiej jednostki OSP Rumy byli gotowi do akcji. Mieli sprzęt, ludzi, widzieli wielką łunę ognia. Ale nie mogli ruszyć. Zatrzymał ich system, który zamiast ratować, zmusił ich do bezczynnego patrzenia na tragedię.
Nie mogliśmy wyjechać do pożaru, choć byliśmy ubrani, gotowi w remizie. Nie dostaliśmy dyspozycji. Dojazd zająłby nam kilka minut, bo to tylko trzy kilometry.
– mówi w rozmowie z "Super Expressem" Tomasz Witczak, prezes OSP Rumy. Całą sytuacją jest wyraźnie rozgoryczony.
Strażacy chcieli pomóc. Nie ruszyli do akcji przez bezduszny system
Dlaczego nie mogli interweniować? Wszystko przez absurdalne przepisy. O wysyłaniu jednostek decyduje dyspozytor numeru 112. Pech chciał, że pożar wybuchł w powiecie olsztyńskim, a OSP Rumy należy do innej gminy i innego powiatu.
– Dysponuje nas PSP Szczytno, ale tam nikt nic nie wiedział, bo zgłoszenie trafiło do Olsztyna – tłumaczy prezes OSP Rumy.
Widzieliśmy pożar, ludzie z Leszna dzwonili do nas, błagali o pomoc. Ale nie mogliśmy wyjechać, bo takie są przepisy. Nawet telefon do dyżurnego w Szczytnie nic nie dał.
– dodaje inny strażak.
"Staliśmy i patrzyliśmy, jak nasz dom płonie"
W rozmowie z reporterem "Super Expressu" Julita Moritz (45 l.) wspomina feralną noc z 5 na 6 marca. Na myśl o pożarze, nie może powstrzymać łez.
Staliśmy i patrzyliśmy, jak nasz dom płonie. Bezsilni. Płakaliśmy, bo nie mogliśmy nic zrobić. Gdyby straż z Rum przyjechała, może udałoby się coś uratować. A tak spłonęło wszystko.
– mówi pani Julita łamiącym się głosem.
Pięcioosobowa rodzina: pani Julita, jej mąż Rafał, babcia Gosia oraz dwie córeczki: 6-letnia Asia i 11-letnia Julka zostały bez dachu nad głową. Trwa zbiórka pieniędzy, aby pomóc rodzinie. Link POD TYM ADRESEM.
Pięć godzin akcji nic nie dało
Strażacy dotarli na miejsce po blisko 40 minutach. Przyjechali z Olsztyna, Barczewa, Biskupca i innych jednostek powiatu olsztyńskiego. Na pomoc było już za późno. Dom stał się pogorzeliskiem. Do tego w hydrantach nie było wody. Robili, co mogli. Wodę dowozili z innej wsi. System ratunkowy, który powinien pomagać, zawiódł na całej linii. Akcja, wraz z dogaszaniem, trwała ponad 5 godzin. Wzięło w niej udział w sumie 11 zastępów, 39 strażaków. Dowodzenie nad akcją gaśniczą przejął bryg. Łukasz Jasiński, szef PSP w Olsztynie.
O komentarz do sprawy poprosiliśmy KW PSP w Olsztynie. Rzecznik warmińsko-mazurskich strażaków tłumaczył się przepisami, które choć są jasne, to jednak bezduszne.
Zgłoszenia są kierowane przez centralny system 112. Dyspozytor elektronicznie przesyła „formatkę” do odpowiednich powiatowych jednostek.
– wyjaśnia nam bryg. Grzegorz Różański, rzecznik KW PSP w Olsztynie.
Problem w tym, że jednostka, która mogła być na miejscu w kilka minut, nawet nie dostała wezwania. Bezduszny przepis sprawił, że rodzina została bez dachu nad głową.