Tragedia na jeziorze Ukiel. Mężczyzna utonął ratując swoje synka
Wyjątkowo ciepły początek września zachęcił wiele osób do spędzenia weekendu nad wodą. Niestety nie obeszło się bez tragedii. W sobotę w jeziorze Ukiel zginął mężczyzna, który wskoczył do wody, by ratować swojego synka. Dziecku nic się nie stało, lecz jego tata utonął. Jak mogło do tego dojść? Przyczynę dramatu w rozmowie z "Faktem" tłumaczy świadek, który wyciągnął kilkulatka na brzeg. To właściciel wypożyczalni sprzętu wodnego działającej przy jeziorze Ukiel. Pan Dawid zdradził, że zarówno mężczyzna który utonął, jak i jego synek, byli głuchoniemi. To uniemożliwiło im wezwanie pomocy. Ich dramat zauważyła kobieta będąca na brzegu i to ona wszczęła alarm. Wówczas było już jednak za późno, by uratować 36-latka.
Z relacji świadka wynika, że zmarły mężczyzna był wysportowany. Do jego utonięcia mógł się przyczynić szok termiczny, stąd niezwykle ważne jest, by podczas wysokich temperatur osoby wypływające na otwarty akwen dbały o schładzanie własnego organizmu. Wówczas w razie wypadnięcia z łodzi lub innych sprzętów pływających, istnieje większa szansa na uniknięcie paraliżującego wpływu zanurzenia się w chłodnej wodzie.
Byłem pierwszy na miejscu zdarzenia. Zobaczyłem topiące się dziecko, które ześlizgnęło się z dmuchanej kaczki. Silny wiatr porwał dmuchańca kilkanaście metrów od brzegu. Wskoczyłem na skuter i podpłynąłem jak mogłem najszybciej. Wskoczyłem do wody i nie mogłem wyjąć z niej dziecka, bo ktoś go trzymał i wypychał w górę. Okazało się, że to ojciec chłopca. Wrzuciłem chłopca na skuter i popłynęliśmy do brzegu. Kilku mężczyzna rzuciło się na pomoc. Niestety, nie mogli znaleźć mężczyzny. Opadł na muliste dno. Widocznie emocje wzięły górę i organizm odmówił posłuszeństwa, albo szok termiczny. Najgorzej, że oboje byli głuchoniemi i nie mogli krzyczeć po pomoc. Dopiero po jakimś czasie kobieta, która zauważyła topiące się dziecko wszczęła alarm. Mężczyzny nie udało się uratować, takiej tragedii jeszcze na naszym jeziorem nie było. Troszkę pomoc się opóźniła, bo od 1 września na naszej plaży nie ma już ratowników - powiedział w rozmowie z "Faktem" mężczyzna, który chłopca wyciągnął na brzeg.